"Kuchnia na plebanii. 200 tradycyjnych przepisów księżowskich gospodyń" - Łukasz Modelski

Udostępnij ten wpis:

Czy zauważyliście, że w ostatnim czasie książki kulinarne wydawane są w taki sam sposób? Przepis na białym tle, obok ogromne zdjęcie potrawy. A fotografia zawsze tak wyszykowana, że na ścianie można powiesić: a to rustykalnie, to znów w bieli, kolejne koniecznie od góry. Mnie to nie przeszkadza, jednak kiedy trzymam w rękach „Kuchnię na plebanii. 200 tradycyjnych przepisów księżowskich gospodyń” już wizualnie odbiega od głównego nurtu...
 


kuchnia na plebanii okladka

Zobaczyłam okładkę, przeczytałam tytuł i pomyślałam: „jest nieźle”. W końcu książka zatytułowana w ten sposób mogła na okładce mieć taką właśnie gospodynię z szykownej podomce, która stałaby w swojej kuchni i trzymała brytfankę z pieczonym kurczakiem lub ciasto drożdżowe. A jednak widzę piękną czerwień. Książka chyba miała być stylizowana na dawne książki kucharskie. Matowa i taka przyjemna w dotyku.


kuchnia na plebanii


Kartkuję ją na szybkiego i widzę, że nie ma ani pół zdjęcia. Kilka symbolicznych rysunków, ale żadnej ilustracji przedstawiającej potrawę, tylko same przepisy. I tekst. Struchlałam: będzie ciężko.


 Tymczasem spokojnie zaczęłam od wstępu i już wiedziałam, że będzie dobrze. Łukasz Modelski, autor książki, zaznacza, że książka ta ma dla niego wartość niejako historyczną (szukając gospodyń wnet zorientował się, że wiele z nich już odeszło). A ja, z wykształcenia historyk, od razu poczułam się jak ryba w wodzie.


Książka ta to nic innego, jak siedem rozmów z ośmioma gospodyniami. To dialog, w którym pojawiają się przepisy na dania, które serwuje się księżom na plebanii. A co ksiądz, to inny obyczaj; co gospodyni, to inny przepis na rosół. Ponieważ wiele dań różni się ode siebie, niektóre z nich pojawiają się kilkukrotnie. Aż kusi spróbować do porównania. Modelski podaje przepisy w niezmienionej narracji, w jakiej są mu one podane. Jednak wszystko jest bardzo czytelnie zrobione: nie sposób przeoczyć przepisu, bo nazwa dania zawsze umieszczona jest w ramce, a tekst przepisu – kursywą. Dla ułatwienia na marginesach Modelski podaje ilości składników.


kuchnia na plebanii recenzja

Osobiście bardzo podoba mi się, że nie mam tu do czynienia ze zwykłą książką kucharską, a z rozmowami z bardzo konkretnymi ludźmi, kobietami, które od kilkunastu lat gotują na plebaniach w całej Polsce. I to się czuje, bo tekst jest bardzo naturalny. Rozmowy te czyta się lekko i przyjemnie. Poniżej prezentuję maleńki fragment, byście poczuli klimat:


Jaka potrawa jest najbardziej charakterystyczna dla tych okolic? [chodzi o Pomorze – przyp. mój]
Kiedyś się robiło taki serek kiszony. Z mleka powstawał ser, który potem zaczynał fermentować z białą pleśnią. Musiał trochę skisnąć, ale ludzie robią i bez kiśnięcia, z twarogu, choć kiszony lepszy.


KISZONY SEREK


składniki:


- 1 kg tłustego białego sera
- 2 szklanki śmietany
- 2 żółtka
- kminek
- sól
 
Twaróg trzymać poza lodówką, aż zacznie lekko kisnąć (dwa, trzy dni). Rozdrobnić i włożyć do miski, lekko osolić. W dużym garnku przygotować kąpiel wodną, umieścić w niej miskę z serem. Dodać kminku do smaku. Podczas gotowania mieszać, żeby nie przywarł do miski. Kiedy zacznie się topić dodawać śmietany i żółtek w zależności od pożądanej konsystencji – może być do krojenia lub do smarowania.


Nie każdy twaróg się rozgotuje tak ładnie, jeśli ma za dużo serwatki, to serek się nie uda.”


Prawda, że bardzo naturalnie? Początkowo myślałam, że książka będzie idealnym prezentem na Dzień Babci, bo ona lubuje się w takich starych przepisach. Jednak im dłużej czytałam, tym większą miałam ochotę zatrzymać tę książkę w domu. I sprawdzić każdy z siedmiu sposobów robienia rosołu. Kusi mnie, by powstał o tym wpis.


kuchnia na plebanii lukasz modelski

Tymczasem...


Moja ocena: Polecam / bardzo polecam. Nie jest to jednolita najwyższa nota, zgadza się. Ale to nie przez brak zdjęć, które tak uwielbiam. W tej książce mi to nie przeszkadza. Niektóre przepisy nie są precyzyjne. Składniki – owszem. Niestety opis sposobu wykonania już nie zawsze. Bałabym się ryzykować. Ale kto wie, może moja babcia – nie, bo wiedziałaby „w czym rzecz”.



Tytuł: Kuchnia na plebanii. 200 tradycyjnych przepisów księżowskich gospodyń

Autor: Łukasz Modelski


Rok wydania: 2016
ISBN: 9788308062463

Oprawa: twarda, papier Ecco Book Cream
Liczba stron: 240

 
Miałam ogromną przyjemność recenzowania tej książki dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego.


_____________________________________________


Zapisz

bezmleczne kokosowe placuszki

Udostępnij ten wpis:

leżę obok Maniuli. śpi.
ale słyszę, jak ciężko oddycha.
przykładam rękę do czoła i już wiem, że jej organizm z czymś walczy.
z czymś więcej niż tylko śpik do pasa.


nie mogę się ruszyć, bo od razu się wybudza - tak czujnie śpi.

miał być dwudaniowy obiad, będą racuszki.
tak dla odmiany już trzeci raz w tym tygodniu.
szybkie, proste i w ogóle nie muszą się znudzić, bo możliwości jest od groma.

u nas bezmleczne.

placuszki kokosowe
przed Wami placuszki kokosowe

s k ł a d n i k i:

- 2/3 szklanki mleka kokosowego
- 1 duże jajko
- 1-1,5 szklanki mąki pszennej (jasnej, typ nie gra roli)
- 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
- 2-3 łyżki wiórków kokosowych (mogą być te, które zostały po odciśnięciu domowego mleka kokosowego)
- szczypta soli
- 2 łyżeczki cukru brązowego

w y k o n a n i e:

1. wszystkie składniki należy połączyć za pomocą widelca bądź trzepaczki na gładką masę. powinny być zimne lub w temperaturze pokojowej. nie mogą być za ciepłe, by nie aktywować proszku do pieczenia.
2. najlepiej dać ciastu odpocząć z kwadrans (chociaż ostatecznie można ten punkt pominąć).
3. ciasto nakładać łyżką na rozgrzany (nie za bardzo!) tłuszcz. smażyć na średnim ogniu na złoty kolor.

racuszki kokosowe bezmleczne

podpis

Zapisz

drożdżowe babeczki pomarańczowe

Udostępnij ten wpis:
mam słabość do babeczek.
a raczej do tej wdzięcznej formie, w której mogę zamknąć
drugie śniadanie, podwieczorek i przekąskę.

jestem prze szczęśliwa, że mogę wcisnąć w nie wiele dobrego.
tak, by Bu zjadła coś wartościowego ze smakiem.

stąd na blogu ciągnę ostatnio głównie ten babeczkowo-muffinkowy temat.
ale spokojnie, odbiję sobie, kiedy Mańka będzie większa.
bo pomysłów nie brak, ale niestety okoliczności są takie, że
jadę na przepisach "last minute", "najszybsze" i "najprostsze".
wiem, bywało u mnie ambitniej, ale nie przeskoczę tego etapu.
trzeba go przetrwać.

przepis drożdżowe muffinki bułeczki z dżemem


no to znów (bezmleczne) muffinki. babeczki. drożdżowe.
pomarańczowe, z dżemem pomarańczowym.

s k ł a d n i k i:

- 1 1/2 szklanki mąki (pszennej, jasnej)
- 1/3 szklanki cukru
- 0,5 szklanki mleka kokosowego (tego domowej roboty)
- 50 g drożdży
- 1 jajko
- szczypta soli
- 100 g masła klarowanego, rozpuszczonego i wystudzonego.
- skórka starta z jednej pomarańczy, z odrobiną (2 łyżki) soku
- dżem pomarańczowy

w y k o n a n i e:

1. mleko zagrzać, by było ciepłe, lecz nie gorące, bo zabije drożdże. dodać łyżeczkę cukru i drożdże. wymieszać i odstawić na kwadrans, aż drożdże ruszą.
2. do reszty cukru wbić jajko i dobrze wymieszać (utrzeć, ale nie na puszysto).
3. do drożdży dodać mąkę, jajko utarte z cukrem oraz masło.
4. zamaszyście mieszamy widelcem, by napowietrzyć ciasto.
5. całość przykryć czystą ściereczką i odstawić do ciepłego miejsca na 30-40 min.
6. do ciasta dodać startą skórkę z pomarańczy i sok. zamieszać.
7. nakładać do foremek wyłożonych papilotkami po pół łyżki. następnie na środek kłaść płaską łyżeczkę dżemu pomarańczowego, a na końcu "przykryć" łyżką ciasta.
8. piec 30-40 min w 180*C.

drożdżowe babeczki z pomarańczą

drożdżowe babeczki bezmleczne pomarańczowe

podpis

Zapisz

"CasaMia. Domowa kuchnia włoska: gotowanie z miłością i pasją!" Cristina Bottari

Udostępnij ten wpis:

casamia recenzja


CasaMia to następna książka Cristiny Bottari, autorki bestsellerowej MammaMia. To jakby kolejna część. I od razu przed oczami staje mi przebój filmowy (żeby to jeden!), którego fani pędzą na złamanie karku do kina na jego drugą a nawet trzecią część i wychodzą... rozczarowani odgrzewanym kotletem. Z czasem utarło się, że „dwójki” nigdy nie warto oglądać, bo „wiadomo, że będzie słabsza”. Czy CasaMia to taka właśnie „dwójka”, czy może jednak kolejny hit?


Nie wiem. Wiedziałam, że CasaMia to kolejna część, ale na oczy nie widziałam tej pierwszej. I nie żałuję. W zasadzie muszę powiedzieć, że się cieszę. Przyjęłam założenie, że nie spojrzę na tę książkę jak na filmową „dwójkę”. Zawsze odpychała mnie reklama z gatunku „książka autora bestselleru...” i tego typu. Bo dla mnie to brzmi, jakby sama książka nie mogła się obronić, reklamując się swoją „siostrą po fachu”. Ale to ja. Postanowiłam więc odłożyć uprzedzenia na bok.


casa mia książka kucharska

Otworzyłam książkę i moim oczom ukazała się rodzinna uczta. Bardzo po włosku. Mimo uporządkowania odnosi się jednak wrażenie, że panuje w niej jakiś rozgardiasz. I jest to urocze a nawet przyjemne: kolaż zdjęć tych współczesnych z tymi z dawnych lat, porady, historie rodzinne i anegdoty, ale przede wszystkim mnóstwo przepisów. Z książki bije jakieś ciepło i swojskość, chociaż Włochów nijak porównać do Polaków. Człowiek po prostu czuje się u siebie.


Od razu zaznaczę, że w kuchni jestem konkretna (nawet jeśli odmierzam składniki na oko) i kiedy wchodzę w kulinarnie mi obce rejony, wolę jednoznacznie brzmiące przepisy, których nie muszę szukać między wierszami jakiejś opowieści. Jeśli książka ma mi pomóc lepiej gotować, historyjki o wspólnym pieczeniu ciasteczek autorki z jej babcią tylko utrudnią mi odczytanie przepisu. Dlatego przypuszczałam, że klimat panujący w książce uczyni ją książką bardziej do przeglądania a nie do gotowania. Jakaż była moja ulga, kiedy natknąwszy się w końcu na przepis zobaczyłam konkret. Żadne „na oko”, przepis czytelny, instrukcja jasna i zrozumiała. Znajdziemy też informację, dla ilu osób podane są proporcje, krótkie i konkretne słowo wstępne oraz...jakie do danego dania polecane jest wino. Nie ma z góry podanej informacji o czasie przygotowania/gotowanie, ilości kalorii i stopniu trudności. Mnie to nie przeszkadza, ale fakt, że ostatnio przyjęło się to podawać.


casa mia recenzja

Ale niestety pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mi się w oczy, to składniki, które – rzecz jasna – we Włoszech są łatwo dostępne, popularne i po prostu tanie, ale nie w Polsce. I na pewno w pierwszym lepszym spożywczaku nie dostanę ośmiornicy. Zresztą nie ma specjalnego wyboru nawet w wydawałoby się popularnych owocach morza. Wówczas naszła mnie refleksja, że wyobrażenie o kuchni włoskiej jakie mają polskie gospodynie domowe ogranicza się do pizzy, lasagne, spaghetti risotto i tiramisu. I to wszystko najchętniej adaptowane do polskich realiów. Wiecie z mnóstwem żółtego sera. Nie rozwijam tematu, bo to nie miejsce na to. Tak czy inaczej mocno się zdziwiłam i mimo wszystko spróbuję zamienić mozzarellę bufala na tę zwykłą. A pizzoccheri (wstążki z mąki gryczanej) zamienię na makaron gryczany. Sądzę też, że nie będą miała okazji zrobić zupy z płaskurki i ośmiornicy. Trudno, będę musiała z tym żyć a pewne modyfikacje autorka po prostu będzie musiała mi wybaczyć.


Przepisów jest jednak od groma, a w większości z nich jesteśmy w stanie zamienić włoski składnik na jego odpowiednik i jestem przekonana, że też nam będzie smakować.


 casa mia

Jeśli chodzi o konkrety. Książkę podzielono na siedem działów: przystawki, pierwsze dania, pizze i zapiekanki, drugie dania, warzywa i dodatki, desery i pomysły na stół. W indeksie jednak zamiast ostatniego, pojawia się dział przetwory i inny drobne przepisy. Dzięki temu ten włoski chaos zostaje ujarzmiony. A my jesteśmy w stanie dotrzeć do interesującego nas przepisu. Przy praktycznie każdym znajdziemy zdjęcie. Co jakiś czas przeczytamy jakąś poradę (mnóstwo ich także przy samych przepisach), a także poznamy nieco samą autorkę, która zwierza się ze swoich zainteresowań. Nawet jeśli nie do końca związane są z samym zamysłem książki. Wszak to książka kucharska. I znów: kogoś może to razić, ale mnie nie. O ile przepisy są przepisami a nie opowieściami.


 casa mia1

Ponieważ jemy oczami, to nie sposób pisać o książce kucharskiej, nie poruszając kwestii zdjęć, ich kadrowania i jakości. I tutaj niestety troszeczkę się rozczarowałam. Mimo że większość zdjęć jest bardzo ładnie skadrowana, a potrawy naprawdę  profesjonalnie zaprezentowane, odnosi się wrażenie, że są robione jakby przy złym, wieczornym świetle. Są jakieś pożółkłe, żywcem wzięte z tych cienkich książeczek wydawanych onegdaj z przepisami czytelników. Ciekawe, że na żywo, kiedy się dotyka stronic bardzo mi [sic!] się to rzuca w oczy, a na zdjęciach, które Wam pokazuję gdzieś to umyka. Hm. Jedynym wyjątkiem są zdjęcia deserów, których kolory wyglądają bardziej naturalnie.


Co ja generalnie myślę o tej książce? Nie wiem, czy jest to absolutny must have. Wiem jednak, że zakochani w kuchni włoskiej powinni się z nią przynajmniej zapoznać. A pozostałym poszerzy ona horyzonty i zmieni / skoryguje (niepotrzebne skreślić) myślenie o tradycyjnej włoskiej kuchni. Mnie się podoba. Na pewno wypróbuję wiele z tych przepisów, które później opublikuję na blogu. Czy polecam? Jednoznacznie tak. Nie jest to dla mnie pornfood rodzinne jedzenie ma mieć przede wszystkim smak, którego się nie zapomina. A wygląd jest tu sprawą drugorzędną.


 Zatem smacznego czytania!


PS. Książkę mogłam dla Was zrecenzować dzięki uprzejmości Grupy Wydawniczej Publicat S.A.


Tytuł: CasaMia. Domowa kuchnia włoska: gotowanie z miłością i pasją!
Autor: Bottari Cristina
Wydawnictwo Publicat (GWPublicat S.A.)
Rok: 2013
Liczba stron: 256
ISBN: 9788324519415
Oprawa: twarda


Zapisz

domowe mleko kokosowe

Udostępnij ten wpis:
dziś klasyczna zadymka.
pada, jakby miało padać jeszcze dwa tygodnie
i nas zasypać na amen.

biało, bielusieńko.
nawet specjalnie mrozu nie ma.
ale siedzę opatulona w pięć warstw ciepłych, powyciąganych swetrów
i słucha równego oddechu M.

cieplutka cisza.
kubek ciepłej zupy i czekanie.

no, z tym czekaniem to minimalnie przesadziłam:
nie zbywa mi czasu wolnego.
ale lubię się rozkoszować tymi pierwszymi minutami ciszy,
kiedy dziecko zaśnie.

dziś rano, jak to mówią, wydoiłam kokosowe wiórki.
chciałam jakieś naleśniki, a może racuchy.
a może po prostu delikatnie ten barszczyk zabielić czymś orientalnym.

dziś przepis na mleko kokosowe.
bez niego nie byłoby większości moich bezmlecznych przepisów.
Bu pokochała je.

samo mleko jest z pewnością rzadsze niż to, które kojarzycie z puszek.
no i nie jest tak skandalicznie tłuste, chociaż na pewno ma więcej niż tłuste krowie.
za to wapnia ma sporo i to się liczy.
a, no i cena (tyle, co wiórki). i skład, który znam.

mleko kokosowe

mleko kokosowe

s k ł a d n i k i:

- 200 g wiórków kokosowych (bez siarki)
- 1 litr i 200 ml przegotowanej (zimnej) lub źródlanej/mineralnej (niegazowanej) wody

w y k o n a n i e:

1. do garnka wsypujmy wiórki, które zalewamy wodą. mieszamy i odstawiamy do lodówki na całą noc.
2. rano stawiamy garnek na gazie i podgrzewamy, aż będą mocno ciepłe - tak, by zamoczony (czysty!) palec dobrze czuł ciepło.
3. zdejmujemy garnek z gazu. blendujemy najdokładniej jak możemy. ja po chwili miksowania przekładam większość wiórków i pół szklanki płynu do innego naczynia, w którym jeszcze długo miksuję. dzięki temu blender "skupia się" na miksowaniu wiórków a nie na miksowaniu wody, w której raz na jakiś czas natknie się na wiórki.
4. zmiksowane wiórki przekładam do garnka.
5. przecedzam tyle płynu, ile się ta przez gazę, następnie wiórki, które zostały zawijam w gazę i ręcznie odciskam tyle płynu, ile zdołam.
6. mleko kokosowe należy trzymać w lodówce w zamkniętym pojemniku (najlepiej butelce). u mnie mleko wytrzymuje 5-6 dni i nic mu nie ma.

mleko kokosowe domowe

mleko kokosowe przepis

Zapisz

Zapisz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia