muffinki z selerem i orzechami - kamuflaż dla warzyw

Udostępnij ten wpis:
R. (między jednym a drugim kęsem): ... smaczne te twoje muffinki.

M. (cała w skowronkach): naprawde?! cieszę się!

po chwili.

M. (z wahaniem) : a wiesz z czym są?

R. patrzy pytająco.

M. : z selerem i orzechami...

widzę jak szczęka R. przestaje pracować i zastyga.

po kilku sekundach.

R. (kontynuuje żucie) : hm. nie pamiętam, żeby tak smakował seler... pycha!

sytuacja z cyklu: walka o warzywa za wszelką cenę. jak z dzieckiem. tym razem się udało. powyższa rekomendacja powinna wystarczyć. mnie one także bardzo smakowały.

z tą różnicą, że ja seler bardzo lubię, a mój R. - wprost przeciwnie.

 

muffinki seler orzechy

 

papier_1 - Kopia (8) - Kopia

podpis

 

bananowa kawa. chwila relaksu. czas na dobry humor.

Udostępnij ten wpis:
„Jeżeli by kto kiedykolwiek uważał, że jest sam na świecie – to dałby tym niewątpliwy dowód braku wyobraźni. Nikt z nas nie jest sam. Ludzie oddziałują na siebie nawzajem, jakby byli połączeni kręgami tajemniczej energii – a przez każdego z nas przechodzi przynajmniej kilka takich kręgów. Dzięki temu wszystko, co czynimy, każde nasze uzewnętrznione uczucie, a może i myśli – nawet te, którym nie dajemy wyrazu – zyskują nieskończony rezonans. Każdy z nas, nawet nieświadomie, wpływa na innych i staje się ogniwem łańcucha myśli, uczuć, reakcji i wydarzeń mogących zogromnieć wręcz do procesów historycznych.

[...]

Wystarczy sobie to uprzytomnić, by poczuć ciężar tej odpowiedzialności. Bo przecież naprawdę nikt z nas nie jest sam. Wpływamy na siebie nawzajem – i często zdarza się, że przelotne spotkanie, rozmowa, wymiana myśli, złośliwy żarcik nawet – potrafią wyżłobić głęboki ślad w czyjejś pamięci i zaważyć nawet na całym życiu człowieka.”

Małgorzata Musierowicz - "Opium w rosole"

 

nikt nie jest samotną wyspą. zbyt wiele nas łączy, za dużo ludzi ma wpływ na nasze życie, zbyt wiele zależy od innych...

chyba, że podejmujesz decyzję. zawsze musisz ją podjąć sam. nawet jeśli wokół masz tysiące doradców.

chyba, że rodzisz. mimo wszelkiej pomocy, jakiej można udzielić - kobieta jest sama w znoszeniu bólu i sama z ciałem, które wydaje się decydować samo o sobie i któremu trzeba zaufać.

... a to wciąż przede mną, choć już 6 dni po wyznaczonym terminie i nie sposób nie myśleć "a może dziś...?".

 

coś, co poprawi wprawi w dobry humor. kawa.

kobietom w ciąży proponuję wersję bezkofeinową, choć na 2 słabe kawy można sobie w tym stanie pozwolić. a w takim wydaniu - tylko zachęci do wypróbowania. efekt nie powinien zawieźć nikogo.

 bananowa_kawa


 

papier_1 - Kopia

 

 

podpis

tydzień na francuskiej prowincji

Udostępnij ten wpis:
"Nie pytajcie dlaczego, ale normandzki krajobraz wydał mi się kwintesencją francuskości. Prawdziwe widoki, odgłosy i zapachy tego miejsca były nieporównywalnie bardziej konkretne i interesujące niż najlepszy montaż filmowy albo poświęcony Francji dwustronicowy fotoreportaż.

(...)

Nie było billboardów, a mijane przez nas co jakiś czas tynkowane, białoróżowe wille, do których wiodły wytworne, wysadzane drzewami alejki, wyglądały zabawnie i urokliwie."

Julia Child - „Moje życie we Francji”

chciałabym się pod tymi słowami móc podpisać, ale nie mogę. dlatego przytaczam je jako stuprocentowe odwzorowanie tego, co widziałam we Francji.

kiedy przyjeżdża się do kraju o tak bogatej kulturze i kuchni a zarazem tak silnej narodowej osobowości, nie można po tygodniu stwierdzić, iż się ją poznało. co najwyżej można pokusić się o stwierdzenie, że się zdążyło nią zauroczyć.

egzotyka na pełen etat. wszystko, począwszy od rytmu dnia, a na klimacie skończywszy, jest inne od tego, co znam. powietrze ma bardziej wyrazisty smak, słońce jest jakby jaśniejsze, a ludzie mogliby całe życie spędzić przy stole, rozmawiając i jedząc.

inne krowy, dają inne mleko, a inne kultury bakterii - inne jogurty. najdroższe wina są tańsze i smakują do wszystkich dań, które robi się we Francji. zupełnie, jakby dania te tworzono z myślą o winie.

colmar
Colmar - bardzo malownicze miasteczko


uderzył mnie stosunek Francuzów do ich tradycji. wiedziałam, że dla nich wszystko, co francuskie jest ponad tym, co ogólnoeuropejskie. jednak widziałam tym lekko przesadzony egoizm narodowy i lekką pychę (w tyle głowy słyszałam głosik, który podpowiadał, że przyczyną tego zjawiska jest także urażona duma: onegdaj to właśnie język francuski rządził światem i wg Francuzów nadal tak powinno być). okazuje się, że nie wszyscy tam mają takie niezdrowe podejście: większość z nich szanuje swoją tradycję. wyraża się to choćby w architekturze.

nie byłam jednak w całej Francji, a na prowincji Burgundii. tutejsza architektura zależna jest od miejscowych architektów, którzy mają obowiązek sprawdzić, czy budynek będzie postawiony zgodnie z takimi jak widać poniżej zasadami.

"w całej Francji, we wszystkich regionach są tacy urzędnicy, którzy odpowiadają za czystość tradycji", mówili z dumą. jak się okazało rygorystyczne zasady nie dotyczą wnętrza domu.

IMG_3569


IMG_3575


łąki i pastwiska - tam nic nie leży odłogiem. może rzeczywiście akurat przyjechałam tam, kiedy wszystko było w pełnym rozkwicie i zieleniło się, ale wrażenie jakie miałam było silne i nieodparte: taka wiosna (przechodząca w lato) w Polsce się nie zdarza.

i kiedy szłam tymi polami, miałam wrażenie, że wpadłam do butelki z francuskim winem. winnice wyglądały oszałamiająco, ale wino i ser wyczuwało się wszędzie. jakby pierwiastki tych dwóch symboli Francji trwale połączyły się z cząsteczkami powietrza.




"Raptem jadalnia wypełniła się cudownie przemieszanymi zapachami, które wydawały mi się znajome, choć nie umiałam ich nazwać. Pierwszy z nich był trochę cebulowy.  - Szalotki - podpowiedział Paul - smażone w niewielkiej ilości świeżego masła („Co to są szalotki?” - zapytałam zakłopotana. „Zobaczysz” - odparł). Potem z kuchni doleciał ciepły, winny aromat, zapewne pysznego sosu, który zagęszczano na piecu przez odparowanie. Po nim powiew czegoś cierpkiego: sałata, którą mieszano w wielkiej, ceramicznej misie z cytryną, octem winnym, oliwą oraz paroma szczyptami soli i świeżo zmielonego pieprzu. Aż zaburczało mi w brzuchu."


Julia Child "Moje życie we Francji"



 a przy stole Francja jest również  fascynująca. kiedy zbliża się pora posiłku  wszyscy schodzą się do jadalni, gdzie  serwowano posiłki i rozmawiają przy  winie. na stojąco. nie sposób przeczekać  tę chwilę w samotności, gdzieś w  kąciku sali. któryś z nich na pewno podejdzie.  zapyta, czy nic nie boli (chodzi  tu o troskę o zdrowie - psychiką ewidentnie  sam chce się zająć). ale nawet  gdyby bolało... to nieistotne. zrobi wszystko, by  przestało - w pierwszej  kolejności. w drugiej, zacznie zagadywać o wszystkim i  o niczym - byle nastrój  był pogodny.


Nowy_folder5


Nowy_folder4



 kiedy po trzech kwadransach ktoś zarządzi, by usiąść, a stole już czeka wino:  białe i czerwone. jest także woda, ale nie wolno próbować rozcieńczać nią wina,  bo to grzech ciężki. najpierw wjedzie przystawka. coś prostego, z niewielkiej ilości składników najlepszej jakości, jak np świeże, dojrzałe pomidory pokrojone w plasterki ze świeżą, obficie poprószoną bazylią i oliwą z oliwek - po intensywnym smaku poznałam, że najprawdopodobniej extra vergine.


muszą minąć kolejne trzy kwadranse, by podano danie główne. najczęściej mięso (popularne we Francji czerwone z tych ichniejszych, tak różnych od naszych krów) w zawiesistym, gęstym i gładkim sosie, który w smaku był delikatny. I do tego warzywa przygotowane najczęściej na gorąco. raz pojawiła się sałata z sosem na bazie oliwy i ziół prowansalskich. ziemniaki we Francji pojawiają się jako osobna jarzyna. "jak ziemniaki, to już żadne inne warzywo", mówili. potem (3-4 kwadranse później) na stole pojawiał się deser: jogurt, mus owocowy, przepyszne ciastko, którego zdjęcie znajduje się poniżej, czy tarta owocowa.


no i wino. w zasadzie jest ono wszędzie. tak samo jak bagietka. półmisek z kawałkami pieczywa jest na stole zawsze. z moich obserwacji wynika, iż służy do "wytarcia" nią talerza z sosu. oczywiście zjada się ją. prawdopodobnie chodzi o to, by sery (masa różnych gatunków), które wchodzą na stół jako ostatnie, nie zmieszały się z resztkami obiadu - mogłyby nabrać innego smaku. zauważyłam jednak, iż wino z serem naprawdę bardzo dobrze współgra: są dla siebie wzajemnym uzupełnieniem - coś fantastycznego!



"No i spróbowałam mojej pierwszej prawdziwej bagietki - chrupiąca, rumiana skórka, a pod nią lekko gumowate, bladożółte wnętrze o dość luźnej konsystencji, z delikatnie pszenicznym, drożdżowym posmakiem i zapachem. Mniam, mniam!"

Julia Child "Moje życie we Francji" 

nie wszystkim odpowiada styl jedzenia, jaki tam mają. w Polsce nauczeni jesteśmy, by zjeść i pójść dalej do swoich spraw. wspólny posiłek - zgoda, ale powinien mieć on swój rytm, gdyż czas spędzony na jedzeniu jest czasem straconym dla pracy. już w dzieciństwie się uczy, by patrzeć swojego talerza, nie rozmawiać, bo "się w brzuszku nie układa" lub "bo ci wystygnie".

we Francji zdecydowanie jedzenie się celebruje. całe życie, największe wydarzenia to kuchnia i dogadzanie podniebieniom. dość dobrze prezentują się te różnice, kiedy porówna się jedzenie wciągu całego dnia.

Polacy jedzą konkretne, solidne śniadania. nie jedzą specjalnie tłusto, ale początek dnia wymaga sił, więc posiłek musi mieć sporo kalorii. I tak głównie pożywne kanapki z serem, szynką czy kiełbasą plus jakieś warzywo. ale także zjadamy płatki z mlekiem czy jajecznicę na boczku. wszystko zależy od upodobań. jednak to głównie dzieci jadają śniadania na słodko. dorośli głównie na słono. we Francji wszyscy jedzą bardzo niewielkie śniadania i na słodko: bagietka z dżemem, czy jakiś rogalik. i kawa. herbata (choćby była zwykła - czarna) jedynie, kiedy się ktoś źle czuje (dolegliwości żołądkowe). tak, jakby ich poranek był raczej lekki i niewymagający wysiłku. obiad natomiast jest szałowy we Francji i ciągnie się do samego popołudnia. u nas też jest obfity, lecz składa się z dwóch dań (od święta jest też deser) i wszystko zamyka się w godzinie (w niedzielę, powiedzmy, że trochę dłużej). a kolacja? zawsze to raczej kwestia przyzwyczajeń, lecz przywykło się mówić, że w Polsce raczej nie je się późno. wszystko dlatego, że organizm nie wypocznie dobrze, trawiąc przez sen. we Francji kolacje mają wymiar uczty. zawsze jest na ciepło i zawsze trwa do późnych godzin nocnych. przy stole, przy rozmowie i przy dobrej zabawie. zapytałam ich jak to znoszą. i te małe śniadania... "my jemy późno, ale za to rano nie jesteśmy głodni, jak wy", oto ich wytłumaczenie. takiego punktu widzenia nie znałam. ja jednak wolę, kiedy mój żołądek chociaż w nocy może odpocząć.

* * *


byłam zaproszona również na degustację win. wszystko było tak ekskluzywne i elitarne, że miałam poczucie znajdowania się nie na swoim miejscu. doświadczenie to jednak było cudowne. móc spróbować wina, za które (butelkę) należy zapłacić 200 €... ale jak degustować, to bynajmniej nie w kieliszkach...

IMG_3655

A na pamiątkę do Polski przyjechały...

musztarda dijon


Musztarda z Dijon. Klasyczna, ostra, o lekko chrzanowym aromacie.


Nowy_folder


Cukierki - bardzo charakterystyczne dla Burgundii. O różnych smakach. U mnie - cytrynowe.


Wino oczywiście też przywiozłam. ale zapomniałam o zdjęciu - Bourgogne Pinot Noir. czerwone. bardzo dobre, lecz mocne, wytrawne.



 

W otoczeniu boskiego jedzenia, tylu wspaniałych restauracji i domowej kuchni — jak również przychylnej widowni w osobie mego męża — zaczęłam coraz częściej gotować. Późnym popołudniem wędrowałam wzdłuż nabrzeża od Chambre des Deputes do Notre Dame, zaglądałam do sklepików i wypytywałam o wszystko handlarzy. Przynosiłam do domu ostrygi i butelki Montlouis-Perle de la Touraine, a potem zaszywałam się w mojej cuisine na trzecim piętrze i pogwizdując przy piecu, próbowałam swoich sił w ambitnych przepisach, na przykład na cielęcinę z rzepą w specjalnym sosie.
Musiałam się jednak jeszcze wiele nauczyć, i to nie tylko o gotowaniu, lecz także o zakupach, jedzeniu i tych wszystkich nowych (przynajmniej dla mnie) potrawach."

Julia Child "Moje życie we Francji"

 

zupa schabowa. na jesienną pogodę

Udostępnij ten wpis:
na jesienną pogodę coś, co sprzątnie z lodówki resztę niedzielnego schabu.

i zamieni go w delikatną, kremową zupę. łagodną w smaku, ale przywołująca najlepsze wspomnienia.

moja specjalność: nadawanie "resztkom" nowego wymiaru. daję im nowe życie. a one kwitną w nim niczym najpiękniejsze kwiaty, które jesień już zdążyła zabrać. pozostały czerwone pelargonie, czekające na silny przymrozek.

zupa schabowa, czyli jak nazwa nie dorównuje smakowi.

zupa schabowa


papier_1 - Kopia (7)

 

miesna


rozmaryn


podpis

pączki bez wyrzutów. sumienia.

Udostępnij ten wpis:
"Przy dziesiątym pączku Pawełek zamyślił się jakby. Przy dwunastym przestał rozmawiać na dobre. Przy czternastym był już z lekka osowiały. - Smaczne, ale ciężko strawne - powiedział przy piętnastym.

- Masz dość? - mściwie spytała Aniela(...)

-Skąd!- bohatersko powiedział Pawełek. - Muszę tylko popić. Hm...zaschło mi w gardle (...)

-Lubię....yh...pączki.... - trwał w uporze Pawełek. Imponująca była ta jego wola walki. Ostatni kęs siedemnastego pączka. Pot na czole i u nasady nosa. Zaczerwienienie całej twarzy, krótki oddech.

(...)

Jeżeli naprawdę droga do serca mężczyzny prowadziła przez żołądek, to z całą pewnością mogła mieć ona również kierunek odwrotny; Aniela straciła serce mężczyzny z winy żołądka, który mu przepłukano."

Małgorzata Musierowicz - "Kłamczucha"

 

czy pączki należą się nam tylko w Tłusty Czwartek? wtedy, kiedy wszystkim wydaje się, że są rozgrzeszeni z tych

niezdrowych kalorii, które wydają się zakamuflowane w puszystym i pozornie lekkim cieście. i kiedy jeszcze w środku czeka dużo pysznej konfitury - klasycznie różanej. osobiście mam słabość do tych z adwokatem. Tłusty Czwartek pozwala nam zapomnieć, że "przecież jestem na diecie".

jeśli jednak mamy na nie ochotę, a zamiast Tłustego Czwartku, kalendarz brutalnie wskazuje na początek października, polecam "pączki bez wyrzutów sumienia". z piekarnika.

nie czarujmy się - różnią się od tych tradycyjnych. ale są bardzo udaną próbą zagłuszenia zachcianki na pączki.

i kto by pomyślał, że na samym finiszu ciąży dopadną mnie właśnie zachcianki. i po prostu muszę upiec te pączki z piekarnika.


pieczone pączki


pieczone pączki


podpis

 

warzywna inaczej. i jak nie urodziłam w terminie.

Udostępnij ten wpis:
termin porodu.

teoretycznie: dziś z brzucha wyskoczy dzidziuś. w bólach i cierpieniu, ale jednak.

praktycznie: 4% kobiet rodzi dokładnie w terminie, więc w zasadzie jest wysokie prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że nie znajdę się wśród tych szczęśliwych wybranek losu, które rodzą dokładnie wtedy.

teoretycznie: skoro tak niewielkie jest prawdopodobieństwo urodzenia w terminie, mogę ze spokojem ducha pojechać na zakupy tak, jak robiłam to na dwa dni przed terminem.

praktycznie: wszyscy (na czele z Moim eR) radzą nie wychodzić z domu i leżeć. i ograniczyć wypełnianie obowiązków domowych do regularnych posiłków (koniecznie nieskomplikowanych, łatwych i szybkich w przygotowaniu!) i bywania w toalecie. co najwyżej zaleca się przyjemną lekturę lub lekkie "odmóżdżenie" za pomocą tv.

teoretycznie: powinnam się cieszyć z układu, w którym wszyscy jak mogą, nadskakują i wyręczają.

praktycznie: po dwóch-trzech godzinach tracę cierpliwość do nic-nie-robienia.

 

skoro ani w teorii, ani w praktyce zakupy nie wchodzą w grę, obiad nie ma prawa powstać na czas. a jednak może. tylko trochę w sercu (a może w żołądku bardziej) ściska, że o tej porze roku sięga do zamrażarki. po warzywa.

 

ta zupa jest właśnie na taki awaryjny przypadek: przygotowuje się ją błyskawicznie, jest nieskomplikowana a jednak bardzo smaczna. nawet jeśli oparta na mrożonych warzywach.

 zupa warzywna


 

 

podpis

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia