Pokazywanie postów oznaczonych etykietą na zimno. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą na zimno. Pokaż wszystkie posty

sushi - adaptacja, czyli California Roll

Udostępnij ten wpis:

artykuł sponsorowany


 

sushi.
zawsze myślałam, że to zawsze wariacja na temat,
a ścisłe zasady obowiązują tylko przygotowania:


jakie akcesoria? jak ugotować poprawnie ryż? jak zwijać? jak kroić? w czym maczać? jak jeść?
i odwrotnie: czego nie można użyć do zrobienia sushi? jak na pewno nie gotować? czego nie wypada robić podczas jedzenia? z czym sushi nie powinno się łączyć?


tyle pytań, a takie małe krążki.


 

im więcej czytałam, tym mniej wiedziałam. i nagle okazało się, że sushi, które kiedyś wraz siostrą zrobiłyśmy w domu - i które nota bene bardzo nam smakowały - łamały większość tak zwanych zasad.


no to obraziłam się na sushi i w mojej kuchni, w której uwielbiam eksperymentować, zabrakło jednego z kultowych dań świata.

postanowiłam się z sushi przeprosić. niestety mój eR. krzywi się na samą myśl o surowej rybie zawiniętej w wodorosty, które smakują mu tak jak wodorosty wyjęte prosto z wody.

nic, tylko wyszukać przepis, który nada się właśnie dla takich, jak mój eR.: sushi, które trochę wygląda jak sushi, ale smaki ma znajome. czy zbezcześciłam święte japoński przysmak? na szczęście nie ja pierwsza. zrobił to Ichiro Mashita w Los Angeles (lata 60., 70.) w jednym z pierwszych sushi barów w Kalifornii. a w zasadzie w pewien sposób został do tego zmuszony brakiem składników i specyficznym gustem smakowym Amerykanów. udało mu się zaadaptować sushi. może i mnie uda się nimi zachwycić mojego eR.

smakowo nie jest wymagające, przełamuje lody w kwestii sushi, jak sądzę.
(przepis za Jamie z Love Bakes Good Cakes)

sushi-933065_1280

California Roll

s k ł a d n i k i (na 1 rolkę)


- 3/4 szklanki ryżu do sushi
- 1 płatek nori
- zielony ogórek (kilka słupków)
- paluszki surimi, czyli udawany krab w paluszkach
- dojrzałe awokado  (kilka plasterków)
- wasabi

- marynowany imbir i/lub sos sojowy


w y k o n a n i e:

1. z ryżem postępuj, jak sugeruje opakowanie. kupuj ryż dedykowany sushi. to nie jest zwykły ryż, żeby było jasne.
2. ponieważ California Roll to uramaki (tzw. ISO, czyli "inside-out"), nie skręcamy ich tak, by nori (wodorosty) były na zewnątrz, a w środku, ledwo widoczne. tu na pierwszy rzut oka widać ryż.
3. ogórek obierz, pozbądź się nasion i pokrój w słupki. awokadu obierz i pokrój w cienkie plasterki. z surimi nie robisz nic.
4. kiedy ryż jest ugotowany i przestudzony, zaczynamy zwijać maki:
- rozkładasz matę bambusową, którą owijasz folią spożywczą (nie aluminiową!)
- na to kładziesz płatek nori błyszczącą stroną do maty. na tej matowej kładziemy ryż.
- odwracamy płat z ryżem tak, by ryż był bezpośrednio na macie. około 3 cm od dołu smarujemy delikatnie nie za szeroki pasek wasabi (w poziomie) i układamy na nim słupki ogórka i paluszki surimi a na to plasterki awokado.
- powoli zwijamy całość (od dołu) w rulonik dość ciasno, chociaż delikatnie. pomagać ma nam przy tym mata bambusowa. zwijamy całość tak, by ostatecznie rulonik był owinięty folią, po czy lekko go dociskamy.
- kroimy na równe "plastry" o szerokości - powiedziałabym - przynajmniej 2 cm, ale jak lubimy grubsze, to czemu nie. kroimy  nie zdejmując folii, robimy to na końcu. podajemy z sosem sojowym i/lub marynowanym imbirem.

podpis

sushi-933289_1280

nam smakowało

sponsorem artykułu i motywacją, bym w końcu przeprosiła się z sushi był nowo otwarty w Poznaniu sushi bar. więcej dowiecie się na www.sushi-tokyo.pl

PS. zdjęcia nie są mojego autorstwa, źródło: Pixabay.com

Zapisz

chrupiący deser jogurtowy z owocami na upały

Udostępnij ten wpis:

średnio co dwa-trzy dni dopada nas na naszej wsi upał.
nieziemski.


całe 30 stopni.
z hakiem.

niby to nie koniec świata, a jednak wszyscy źle znosimy temperatury powyżej 25*C
i nic się na to nie poradzi, że czy zima czy lato - najlepsze jest 19-20*C.

tymczasem zakończył się bardzo trudny okres dwóch tygodni wolnego w przedszkolu u Jagódki.
bałam się, że osiwieje mi reszta włosów, która mi została po tym jak mi wypadały po porodzie.
z niedowierzaniem patrzę w kalendarz i widzę 8 sierpnia. Bu wraca do przedszkola. nie było łatwo.

udało mi się jednak w weekend stworzyć deser, którym zajadały się dzieci jak i dorośli.
zarówno ci, którzy słodkie lubią, jaki i ci, którzy za tym słodkim specjalnie nie gonią.

"udało się, udało się!
oh, yes I did it!

- to sukces!",
jak żpiewa Dora, a z nią Bu.

deser jogurtowy z brzoskwiniami1

CHRUPIĄCY DESER JOGURTOWY Z OWOCAMI

(bez pieczenia, błyskawiczny)

s k ł a d n i k i (3 porcje):

- (ok 12 sztuk) pół opakowania ciasteczek zbożowych, o smaku orzechowym
- (ok 8 sztuk) ciastek typu "pieguski" (lub zwykłych maślanych wymieszanych z łyżeczką posiekanej gorzkiej czekolady, chociaż może to być tak naprawdę dowolna czekolada)
- opakowanie jogurtu greckiego (250 g)
- 1 duża słodka brzoskwinia
- 3 łyżki dżemu brzoskwiniowego (nisko słodzonego, najlepiej własnej produkcji)

w y k o n a n i e:

1. ciastka zbożowe umieścić w malakserze i zmiksować b. krótko lub włożyć do woreczka i "zbić" tłuczkiem lub wałkiem, by je rozkruszyć.
2. na dno dekoracyjnych, niedużych szklankach wsypać po 2 płaskie łyżki skruszonych ciastek.
3. na ciastka ułożyć warstwę jogurtu (1,5 cm)
4. brzoskwinię pokroić na małe kawałeczki. zrobić 3 kupki - po równo na każdą szklaneczkę. ułożyć w nich brzoskwinie i łyżkę dżemu, która należy rozprowadzić po równo na świeżych brzoskwiniach.
5. do innego woreczka (lub malaksera) wsypać ciastka "pieguski" lub maślane i utłuc (lub zmiksować krótko). "pieguski" od razu umieszczamy w szklaneczkach na warstwie brzoskwiń. Do maślanych dodajemy kawałeczki posiekanej gorzkiej czekolady (objętość ok. 1 płaskiej łyżeczki) i dopiero wymieszane dodajemy do deseru.
6. podajemy mocno schłodzone z deserowym winem.

Tutaj bardzo dobrze sprawdzi się Monte Santi, bo jest naprawdę przyjemnie słodkie, bez goryczki, co złagodzi kwaskowatość deseru.

deser jogurtowy z brzoskwiniami


deser jogurtowy z brzoskwiniami2


podpis


Zapisz

słoneczne smoothie, na poprawę humoru

Udostępnij ten wpis:
kto by pomyślał, że kiedy przychodzą wakacje a dzieci w przedszkolu jest mniej, pracy jest... więcej.

przedszkole trzeba wypucować.
i wszystko byłoby jak trzeba, gdyby nie fakt, że do sprzątania jest aż - uwaga - pięć osób. a tak na dobrą sprawę to tylko cztery, bo przecież jeszcze trzeba kiedyś wykorzystać urlop, którego nie można wziąć w środku roku.

dobrze, że ta wątpliwa przyjemność dotyczyła mnie w stosunkowo małym stopniu. dziś właśnie oficjalnie przestałam tam pracować. i o ile praca z dziećmi jest naprawdę przyjemna, o tyle już szorowanie dywanów niekoniecznie.

eee, wróć:
samo szorowanie na największym słońcu (30*C) od 11 do 14 to było raczej szaleństwo, a nie porwanie się z motyką na słońce (jak ja teraz doskonale rozumiem przesłanie tego powiedzenia!). niemniej jednak towarzystwo (w końcu nie prałam tych gigant-dywanów sama) uratowało tę nędzną sytuację. człowiek się pośmiał, wspólnie ponarzekał, podzielił newsami ("jest coś nowego w Biedronce?") i jakoś poszło.

teraz czysta regeneracja.
to znaczy, regeneracja regeneracją: siłą rozpędu zabrałam się za generalne porządki w domu. w końcu i tak musiałam go kiedyś odgruzować.
a w ramach regeneracji postawiłam na poranną gimnastykę i do gólu zdrowe jedzenie.
w ramach tego ostatniego stworzyłam coś obłędnego. sprawdzi się jako napój, ale i w formie lodów. smoothie. słoneczne i obłędnie żółte.

smoothie

egzotyczne żółte smoothie

s k ł a d n i k i:

- pół małej ćwiartki żółtego arbuza
- pół świeżego ananasa
- 1 nektarynka (bez skórki)
- 3 brzoskwinie paraguayo (bez skórki)
- 1 dojrzały banan

- sok z jednej cytryny

w y k o n a n i e:

1. wszystkie owoce pokroić na nieduże kawałki i umieścić w kielichu miksera lub w wysokim mojemniku i zmiksować, aż wszyskie składniki zamienią się w gładki mus.
2. podawać schłodzone lub w postaci lodów:
- mus przelać do małych kubeczków
- włożyć do zamrażarki
- od czasu do czasu zamieszać łyżeczką
- kiedy mus zacznie się zmrażać po środku wbić patyczek
- podawać, gdy lody będą zamrożone

smoothie

smoothie

smoothie

podpis

trudy pierwszego dnia i surówka w marchewki

Udostępnij ten wpis:
lubię, kiedy coś się dzieje.
kiedy dzieje się dużo.
zawsze myślałam, że jest wręcz odwrotnie.
widzę to jednak dopiero teraz.
kiedy nic się nie dzieje.

to znaczy, obiektywnie dzieje się całkiem sporo.
mała co jakiś czas daje nam popalić nocami, kiedy idzie jej jakiś ząb.
jest taka wrażliwa i wszystko przeżywa (po mamie?).
widzę to na każdym kroku.
no i lubi sobie tak przyjść do mnie i przytulać się.
poza tym uczę prywatnie.
popołudniami, bo ktoś musi być z Bulinką.
dbam o dom.
sprzątam.
gotuję.
piekę.

dość, by powiedzieć, że się nie nudzę.

nigdy nie sądziłam, że powiem, jak bardzo brakuje mi nauki.
studia były stresujące.
ale brakuje mi tego dreszczyku emocji. tego, by siedzieć i się uczyć. samego tego procesu.
żeby tak rozłożyć sie z książkami na pół dnia na podłodze.
zapomnieć o podwieczorku, sączyć kawę, albo pogryzać marchewkę.

ale z Mysią mogę zapomnieć o takiej nauce. jak się uprę, mogę się pouczyć, kiedy śpi. ale jestem padnięta.
wieczorem - to samo.
to dziewczę musi mieć organizację: bawimy się klockami, czytami książeczkę, coś zjemy, koniecznie spacer jeśli nie pierze żabami, zabawa zabawkami, zabawa w kuchnię prz blacie kuchennym, kiedy robię obiad...
usiąść do laptopa? do książek?
nie ma mowy. niestety.

i w takim trybie dieta oczyszczająca już dała mi się we znaki. chyba mam mniej energii niż wcześniej. ale wierzę, że za kilka dni się unormuje a mój organizm na czele z żołądkiem się przyzwyczai.

II śniadanie 2 dnia diety oczyszczającej:

surówka z marchewki z suszonymi śliwkami


surówka z marchewki (I)

s k ł a d n i k i:

- 1 duża marchew
- 1/4 niedużej cebuli
- kilka suszonych śliwek
- pestki z dyni do posypania
- sok z połowy cytryny
- opcjonalnie płaska łyżeczka jogurtu naturalnego*

w y k o n a n i e:

1. marchew ścieramy na tarce na najmniejszych oczkach.
2. bardzo drobno siekamy cebulę, kroimy suszone śliwki i posypujemy podprażonymi na suchej patelni pestkami z dyni.
3. podlewamy wszystko sokiem z cytryny i ewentualnie dodajemy jogurt.

* dla tych, którzy nie są na diecie: można dodać więcej jogurtu i delikatnie posolić.

/jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o tej diecie, zapraszam tutaj/

surówka z marchewki z suszonymi śliwkami


surówka z marchewki z suszonymi śliwkami



surówka z marchewki (II)

s k ł a d n i k i:

- 1 duża marchew
- pół jabłka
- pół łyżeczki chrzanu
- sok z połowy cytryny
- jogurt naturalny

w y k o n a n i e:

1. marchew ścieramy na najmniejszych oczkach.
2. jabłko ścieramy na dużych oczkach.
3. łączymy wszystkie składniki (na tej diecie jogurtu dodajemy symbolicznie).

podpis

po pierwsze, śniadanie

Udostępnij ten wpis:
śniadanie, rzecz święta.
nie wyjdę z domu bez śniadania. tylko co to znaczy: śniadanie?
pożywny, energetyczny ale nie za ciężki posiłek na dobry początek dnia.

śmietankowe kulki z dżemem i muesli

a śniadanie tak różne, jak każdy z nas.
i niekoniecznie zawsze związane z naszym pochodzeniem.

czy śniadanie francuskie tylko dla Francuzów?
a angielskie dla Anglików
czy po polsku wszyscy Polacy zaczynają dzień?

na słodko czy na słono?
na ciepło czy na zimno?
małe czy duże?

ile pytań tyle odpowiedzi.

u mnie w domu królował styl różnorodny - w zależności od okazji, możliwości i czasu. a najbardziej uwielbiałam śniadania niedzielno-świąteczne. rodzinne i przepyszne.

jednak od prawie 10 lat na śniadanie zawsze jem to samo, ale w różnych wydaniach:

muesli własnoręcznie robione z maślanką, łyżeczką domowego dżemu i cynamonem.
koniecznie z kawą.

muesli-maslanka (3)

 

muesli jest proste w wykonaniu, ale zajmuje trochę czasu.

s k ł a d n i k i:

- dwie duże paczki płatków owsianych ogórskich
- jedno opakowanie płatków jęczmiennych bądź orkiszowych
- 350 g mieszanki studenckiej (albo naszych ulubionych bakalii)
- 1/4 paczki pestek dyni
- 1/5 paczki nasion lnu (w całości)
- sezam (najlepiej niełuskany)
- 1/5 paczki wiórków kokosowych
- nasiona słonecznika (opcjonalnie)

w y k o n a n i e:

wszystkie elementy podprażyć na suchej patelni (oprócz rodzynek) i wymieszać. pamiętać, by do czasu aż mieszanka nie wystygnie przemieszać ją, by się nie zaparzyła.
i oto rewolucja. moja wersja muesli na zimno w innej postaci.
idealne rozwiązanie, kiedy zmuszeni jesteśmy jeść w drodze:
w samochodzie,
w tramwaju,
gdy zasuwamy na piechotę
lub ciągniemy malucha do przedszkola.

idealne nie tylko dla zabieganych dorosłych. świetnie sprawdzi się jako alternatywa nudnego śniadania dla małego niejadka.

śmietankowe kulki z dżemem i muesli

śniadaniowe kuleczki - śmietankowe kulki z muesli i dżemem.

s k ł a d n i k i (7-8 sztuk):

- opakowanie serka kremowego
- 8-7 łyżeczek ulubionego dżemu (tutaj, mój ulubiony, porzeczkowy - z Łowicza)
- własnoręcznie robione muesli z mielonym siebiemiem lnianym

w y k o n a n i e:

- na talerzyk wysypać muesli i siemię lniane.
- łyżką nabrać trochę serka i wyłożyć na warstwę muesli. lekko docisnąć, by płatki poprzyklejały się do serka. na środek kładziemy trochę dżemu, by zachować spory odstęp od krawędzi.
- delikatkie zawijać rogi warstwy z serka ku górze, następnie chwycić od dołu i zrobić kulkę tak, by dżem nie wypłynął, doklejając muesli z zewnątrz.
- podobnie postępować z pozostałymi kukami.

kulki najlepiej wykonać wieczorem i przechowywać w lodówce w szczelnym opakowaniu. najlepiej smakują w temperaturze pokojowej, lub leciutko schodzone.

 

śmietankowe kulki z dżemem i muesli

śmietankowe kulki z dżemem i muesli

śmietankowe kulki z dżemem i muesli

 

podpis

 

Dżem dobry, pobudka

chłodnik z botwiny. na upał.

Udostępnij ten wpis:
upał niesłabnący cały dzień.

woda z cytryną i lodem. i kawa mrożona. czasem wpadnie jakiś jogurt i kilka truskawek.

małą Mysia-Gęsia chłepce wodę z odrobiną soku.

obie się męczymy.

obie meczymy się wzajemnie.

 

Mysia w końcu zasnęła. z daleka dochodzą mnie dźwięki nadchodzącej burzy.

pociemniało.

wzmógł się wiatr. (wróć: w ogóle się pojawił, a potem wzmógł)

tylko temperatura jakoś nie spada.

powietrze ciężkie i gęste. siekierę można w tym zaduchu postawić.

 

w takie dni nie gotuję. nie patrzę nawet w stronę piekarnika, bo jeszcze gotów się włączyć, gdy na niego spojrzę.

w takie dni wyciągam stare przepisy na chłodniki.

dziś mój chłodnik z botwiny. kremowy.

chłodnik z botwiny


botwinkowy chłodnik-krem

 

składniki:

- pęczek botwiny
- 1,5 bulionu warzywnego lub z kurczaka
- 2 ząbki czosnku*
- pęczek koperku
- 1 ogórek zielony (opcjonalnie)*

wykonanie:
- łodygi botwiny kroimy na 1,5 cm-owe kawałki a obrane buraczki ścieramy na tarce o grubych oczkach.
- botwinę wrzucamy do gotującego się bulionu. trzymamy na małym ogniu około kwadransa (do miękkości). w międzyczasie dodajemy pokrojony w plasterki 1 ząbek czosnku.
- odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.
- dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek.
- blendujemy na gładki krem.
- chłodnik zabielamy gęstym jogurtem naturalnym, bądź śmietaną w proporcjach jakie wydają się nam odpowiednie.
- na końcu dodajemy posiekany drobno koperek.

_________________________
*jeśli lubimy czosnek, można dodać więcej, pamiętając, że wraz z upływem czasu, jego smak przybiera na sile.
**ogórek w tym przepisie nie jest niezbędny, ale dzięki niemu można załagodzić smak czosnku, jeśli przesadzimy i zagęścić chłodnik, jeśli wyszedł na rzadki. dodajemy go tuż przed zblendowaniem

chłodnik z botwiny


chłodnik z botwiny


chłodnik z botwiny


chłodnik z botwiny


 

podpis

 

truskawkowe tiramisu. jakich mało.

Udostępnij ten wpis:

jeszcze o truskawkach porozmawiamy. temat świeżych truskawek jeszcze przed nami. czerwiec, ojciec polskich truskawek jeszcze śpi. gdzieś. jak niedźwiedź w zimie.


a przecież przebiśniegi, stokrotki i krokusy samą swoją obecnością wołają, że wiosna, że ciepły wiatr, że już bazie i ... pierwsze nieprzespane noce alergików cierpiących przez pierwsze pylące drzewa. tak, ja też jestem tym, który radośnie śpieszy do apteki, ciągnąc za sobą katar sienny.


kiedy skończy się to szaleństwo (dla mnie), przyjdzie czas na szaleństwo truskawkowe. tymczasem dla wszystkich ratujących się zimą mrożonymi truskawkami - przepis na bezbłędne truskawkowe tiramisu. bezalkoholowe i fantastycznie różowiutkie.


truskawkowe-tiramisu


papier_1 - Kopia - Kopia (9) - Kopia


/przepis inspirowany tym oto przepisem/


truskawkowe tiramisu


tiramisu truskawkowe


truskawkowe tiramisu


IMGP3121


truskawkowe-tiramisu


/niestety na koniec czekolady brakło, więc zastąpiłam je - ja w tradycyjnym Tiramisù - kakaem./


podpis



z pamiętnika MM (czyt.: Młodej Matki)

          refleksja na temat... kolek.
Kolka. Słowo o ogromnej sile rażenia. Na jego dźwięk, bledną twarze wszystkich świeżo upieczonych rodziców, którzy wówczas nerwowo przełykają ślinę.



Kolka. Pięć liter a tyle wymordowanych godzin z życia małego człowieka ale i jego rodziców. Niby nie choroba, a jednak rodzice, których dzieci doświadczyły tej przypadłości odsyłani są z gabinetu pediatrycznego z “krzyżykiem na drogę”. Przez innych natomiast poklepywani z współczuciem na twarzy, mówiącym tyle co: “Łączymy się w bólu…”.



Ja, rodzic bez doświadczenia i – na co dzień – sama z Jagódką, o kolce dowiedziałam się jeszcze w ciąży. Dziecko znajomej miało kolki, a obraz jaki rozpowszechniany był w moim małym miasteczku przedstawiał pokój pełen ciepłych pieluch, porozrzucanych butelek z wodą tudzież herbatką z kopru włoskiego i buteleczek po słynnym sabie* z wanienką pełną ciepłej wody na planie pierwszym. Dopiero w tle dostrzec można było umęczoną kobietę z workami pod oczami, w powyciąganych dresach i poklejonych od potu włosach, która walczy ze łzami w oczach z “nieznaną siłą” obecną w brzuszku niemowlęcia. Cały pokój tonął w rozdzierającym serca i uszy wrzasku.



Sama ta wizja zatrważała, więc modliłam się w duchu, by moje dziecko nie cierpiało. Urodziła się grzeczna Jagódka, śpiąca i jedząca na przemian. Mama mogła odpocząć.



Ale…



Nadeszła czwarta doba a z nią mrok wieczornych wrzasków. Żadnych stanów pośrednich: albo cisza albo wrzask niczym z zarzynanego prosięcia. Lulanie, noszenie, śpiewanie. Wszystko o widowiskowym charakterze i dodatkiem łez. Moich i Jagódki. Oczy na zapałkach i ból kręgosłupa. Koncerty kończyły się po kilku godzinach, najczęściej wtedy, kiedy dochodziłam do wniosku, że jeszcze minuta i odpadną mi ręce. I tak do końca trzeciego miesiąca. Dzień w dzień. Jagódka – mimo tak ujmującego spojrzenia – wieczorową porą przeobrażała się w kłębek bólu. I do tego te łzy jak grochy.



Rodzice “kolkowych dzieci” prześcigają się w wymyślaniu sposobów, które pomagają. A tak naprawdę nie ma uniwersalnego lekarstwa i metody. Niemowlęta, jak i dorośli, są różne. Jednych z przeziębienia wyciąga herbata z sokiem malinowym, ewentualnie ciepłe mleko z miodem, czosnkiem i masłem. A innemu tylko farmaceutyki. Z kolką jest tak samo. Jednym dzieciom wystarczy masaż, a inne, odporne na wszystkie domowe sposoby, będą wyły dopóki nie poda im się słynnego niemieckiego saba. Zgadnijcie, którym typem była Jagódka. Tym drugim, a jakże.



Jakim cudem nie zwariowałam wtedy? Do dziś stanowi to dla mnie niewiadomą. Podejrzewam jednak, że to dzięki odsieczy w postaci optymistycznie nastawionej teściowej. Przybyła i oderwała mi dziecko od piersi. A we mnie, oczywiście, coś się zbuntowało. Nastroszyłam się w sobie i zaczęłam udawać dzielną Matkę Polkę (która jest przecież absolutnie niezastąpiona!). Tymczasem, mimo wewnętrznej pokusy ciągłego zaglądania do kuchni czy sypialni, udało mi się zamknąć za sobą drzwi pokoju i włączyć telewizor. Teściowa przyjeżdżała potem jeszcze kilkukrotnie w czasie trwania tych kolek, a mój wewnętrzny żołnierz-matka dopuścił nawet możliwość wyjścia na zakupy. Początkowo robiłam je wciąż zerkając na zegarek (godziny karmienia) lub telefon (czy aby nie dzwonią z domu, że Mała szaleje) i to na wyścigi, jakbym co najmniej zostawiła coś na gazie. Potem, zabezpieczając się wkładkami, byłam w stanie nawet pójść do fryzjera. Wciąż przypominałam widmo, tym razem jednak miałam ładną fryzurę.




Pewna położna powiedziała mi następnego dnia po porodzie, że czasem pierwsze miesiące są gorsze niż sam poród. Wtedy tylko się uśmiechnęłam. Teraz bym tego nie zrobiła i z powagą przytaknęła. Miała kobita rację.




_________________

*sab – Sab Simplex, lek produkcji niemieckiej, niedostępny w Polsce (o ile mi wiadomo), z największą możliwą dawką simetikonu – substacji czynnej, która ułatwia usuwanie gazów z jelit. Słynny jest on dlatego, że wielu dzieciom dopiero ta dawka przynosi ulgę. Polskie leki zawierające tę substancję, mają jej mniej, dlatego nie zawsze są skuteczne.

batoniki - najlepsze na dzień kobiet.

Udostępnij ten wpis:
głowa mi pęka. pogoda z tym swoim niskim ciśnieniem wdziera się pod czaszkę. całe ciało woła: dać mi kawę.

a umysł odmawia. wielkopostne postanowienie "niepicia kawy" próbuję oszukać, pijąc tzw. cappuccino w proszku, które może i nawet pachnie orzechami, ale w smaku wyczuwa się posmak chemii, dzięki któremu kawę, mleko i orzechy sprowadzono do takiego stanu. bestialstwo i herezja.

moja mała J. posiadła kolejną umiejętność: drze gardło. dosłownie. i to tak, że jak ją słyszę to mnie samą już boli gardło. a ona się tylko uśmiecha. taki etap, ćwiczy gardło.

a tymczasem w kuchni panuje chaos a w całym domu lekki nieporządek uzbierany z całego tygodnia. czeka, aż się za niego wezmę. dziś, bo potem cztery dni z rzędu praca.

a na dzień kobiet... - przypomniałam sobie, że to jutro - będą batoniki. na dzień kobiet, a nie na urodziny eR, który ma je właśnie 8 marca. jak pech, to parami: "dlaczego mamy obchodzić dzień kobiet, skoro to też mój dzień?" - pyta. no właśnie dlatego batoniki będą tylko na dzień kobiet. o.

batoniki

/przepis inspirowany podanym przez p. Kasię Bosacką w programie Wiem, co jem/

batoniki

papier_1 - Kopia - Kopia (3)

papier_1 - Kopia - Kopia (4) - Kopia

batoniki

batoniki

batoniki

 

podpis

 

upały i paraliż w kuchni. kanapka po węgiersku

Udostępnij ten wpis:
upał. kolejny dzień.

dwadzieścia stopni o siódmej rano. potem już tylko gorzej.

brzuch zaczyna przeszkadzać w funkcjonowaniu. rośnie. mała Hania w nim też.

cieszą mnie jej ruchy i fakt, że jest ze mną cały czas. zwłaszcza teraz, kiedy nie ma Mojego.

bidula, idzie z myślą o nas w pielgrzymce do Częstochowy. myślę o nim z trwogą. zabójcze upały trzedziestokilkustopniowe. na asfalcie.

ja, mając dwadzieścia trzy stopnie w mieszkaniu, nie czuję się dobrze. nie mam na nic sił. a na gotowanie ani sił, ani chęci.

tylko żołądek ssie koło południa.

sięgam po najprostszy z możliwych wariantów. kanapka. tyle, że po węgiersku.

kanapka po węgiersku


przepis - Kopia (3) - Kopia


 

podpis

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia