Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez pieczenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bez pieczenia. Pokaż wszystkie posty

domowe mleko kokosowe

Udostępnij ten wpis:
dziś klasyczna zadymka.
pada, jakby miało padać jeszcze dwa tygodnie
i nas zasypać na amen.

biało, bielusieńko.
nawet specjalnie mrozu nie ma.
ale siedzę opatulona w pięć warstw ciepłych, powyciąganych swetrów
i słucha równego oddechu M.

cieplutka cisza.
kubek ciepłej zupy i czekanie.

no, z tym czekaniem to minimalnie przesadziłam:
nie zbywa mi czasu wolnego.
ale lubię się rozkoszować tymi pierwszymi minutami ciszy,
kiedy dziecko zaśnie.

dziś rano, jak to mówią, wydoiłam kokosowe wiórki.
chciałam jakieś naleśniki, a może racuchy.
a może po prostu delikatnie ten barszczyk zabielić czymś orientalnym.

dziś przepis na mleko kokosowe.
bez niego nie byłoby większości moich bezmlecznych przepisów.
Bu pokochała je.

samo mleko jest z pewnością rzadsze niż to, które kojarzycie z puszek.
no i nie jest tak skandalicznie tłuste, chociaż na pewno ma więcej niż tłuste krowie.
za to wapnia ma sporo i to się liczy.
a, no i cena (tyle, co wiórki). i skład, który znam.

mleko kokosowe

mleko kokosowe

s k ł a d n i k i:

- 200 g wiórków kokosowych (bez siarki)
- 1 litr i 200 ml przegotowanej (zimnej) lub źródlanej/mineralnej (niegazowanej) wody

w y k o n a n i e:

1. do garnka wsypujmy wiórki, które zalewamy wodą. mieszamy i odstawiamy do lodówki na całą noc.
2. rano stawiamy garnek na gazie i podgrzewamy, aż będą mocno ciepłe - tak, by zamoczony (czysty!) palec dobrze czuł ciepło.
3. zdejmujemy garnek z gazu. blendujemy najdokładniej jak możemy. ja po chwili miksowania przekładam większość wiórków i pół szklanki płynu do innego naczynia, w którym jeszcze długo miksuję. dzięki temu blender "skupia się" na miksowaniu wiórków a nie na miksowaniu wody, w której raz na jakiś czas natknie się na wiórki.
4. zmiksowane wiórki przekładam do garnka.
5. przecedzam tyle płynu, ile się ta przez gazę, następnie wiórki, które zostały zawijam w gazę i ręcznie odciskam tyle płynu, ile zdołam.
6. mleko kokosowe należy trzymać w lodówce w zamkniętym pojemniku (najlepiej butelce). u mnie mleko wytrzymuje 5-6 dni i nic mu nie ma.

mleko kokosowe domowe

mleko kokosowe przepis

Zapisz

Zapisz

raffaello pops

Udostępnij ten wpis:
leżę i przyglądam się swoim stopom.
patrzę przez okno: cały widok zasłania mi drzewo rosnące tuż obok domu.
leżę i czuję - jakże namacalnie! - jak opuszcza mnie energia. ta, z tych dobrych.
a ta od złych czai się.
tylko patrzeć, jak zamienię się w zrzędliwy kłębek tej tak zwanej negatywnej energii.

wszystko wokół zaczyna mnie nużyć.
mobilizuję wszystkie swoje moce i niemoce, kiedy ktoś przychodzi.
"uśmiechaj się", powtarzam w myślach.
powietrze śmierdzi sztucznością moich uśmiechów.
kiedy jestem już sama z obrzydzeniem do siebie padam bez ducha.
apap nie działa od dawna.

ale dziś mam przebłysk
ot tak, bez powodu.

patrzę na zdjęcia potraw, które robiłam i znajduję ten przepis.
jakże nieadekwatny do mnie dziś.
a jednak patrząc na nie, pomyślałam, że może bym dziś coś takiego zjadła.
bardzo prosty przepis.
zachęcam do wypróbowania.

raffaello pops
Raffaello Pops

s k ł a d n i k i:

- garść płatków migdałowych
- opakowanie (250 g) serka śmietankowego
- łyżeczka cukru wanilinowego
- pół tabliczki białej czekolady
- wiórki kokosowe (do obtaczanie)
- patyczki szaszłykowe

w y k o n a n i e:

1. w malakserze miksujemy płatki migdałowe na drobny pyłek (zamiast tego można płatki umieścić w woreczku śniadaniowym i utłuc wałkiem do ciasta).
2. serek rozrobić łyżką bądź widelcem, by był "smarowny", a następnie dodać cukier oraz zmielone płatki migdałowe.
3. białą czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej (tabliczkę wkładamy do miski, którą umieszczamy na rondelku z gotującą się wodą. tafla jej nie może stykać się z miską). kiedy lekko przestygnie, dodajemy stopniowo do masy serowej, mieszając przy tym energicznie.
4. gotową masę wkładamy na godzinę do lodówki, by czekolada lekko stężała.
5. po tym czasie wyjmujemy masę z lodówki i formujemy rękami niewielkie kuleczki wielkości pomidorków koktajlowych i obtaczamy w wiórkach kokosowych.
6. kuleczki nabijamy na patyczki - w ten sposób łatwiej je serwować, ale ta farma jest opcjonalna.

raffaello pops

raffaello pops

raffaello pops

raffaello popspodpis

słoneczne smoothie, na poprawę humoru

Udostępnij ten wpis:
kto by pomyślał, że kiedy przychodzą wakacje a dzieci w przedszkolu jest mniej, pracy jest... więcej.

przedszkole trzeba wypucować.
i wszystko byłoby jak trzeba, gdyby nie fakt, że do sprzątania jest aż - uwaga - pięć osób. a tak na dobrą sprawę to tylko cztery, bo przecież jeszcze trzeba kiedyś wykorzystać urlop, którego nie można wziąć w środku roku.

dobrze, że ta wątpliwa przyjemność dotyczyła mnie w stosunkowo małym stopniu. dziś właśnie oficjalnie przestałam tam pracować. i o ile praca z dziećmi jest naprawdę przyjemna, o tyle już szorowanie dywanów niekoniecznie.

eee, wróć:
samo szorowanie na największym słońcu (30*C) od 11 do 14 to było raczej szaleństwo, a nie porwanie się z motyką na słońce (jak ja teraz doskonale rozumiem przesłanie tego powiedzenia!). niemniej jednak towarzystwo (w końcu nie prałam tych gigant-dywanów sama) uratowało tę nędzną sytuację. człowiek się pośmiał, wspólnie ponarzekał, podzielił newsami ("jest coś nowego w Biedronce?") i jakoś poszło.

teraz czysta regeneracja.
to znaczy, regeneracja regeneracją: siłą rozpędu zabrałam się za generalne porządki w domu. w końcu i tak musiałam go kiedyś odgruzować.
a w ramach regeneracji postawiłam na poranną gimnastykę i do gólu zdrowe jedzenie.
w ramach tego ostatniego stworzyłam coś obłędnego. sprawdzi się jako napój, ale i w formie lodów. smoothie. słoneczne i obłędnie żółte.

smoothie

egzotyczne żółte smoothie

s k ł a d n i k i:

- pół małej ćwiartki żółtego arbuza
- pół świeżego ananasa
- 1 nektarynka (bez skórki)
- 3 brzoskwinie paraguayo (bez skórki)
- 1 dojrzały banan

- sok z jednej cytryny

w y k o n a n i e:

1. wszystkie owoce pokroić na nieduże kawałki i umieścić w kielichu miksera lub w wysokim mojemniku i zmiksować, aż wszyskie składniki zamienią się w gładki mus.
2. podawać schłodzone lub w postaci lodów:
- mus przelać do małych kubeczków
- włożyć do zamrażarki
- od czasu do czasu zamieszać łyżeczką
- kiedy mus zacznie się zmrażać po środku wbić patyczek
- podawać, gdy lody będą zamrożone

smoothie

smoothie

smoothie

podpis

placuszki ze szpinakiem i ricottą i wspomnienia lata.

Udostępnij ten wpis:
zachłysnęłam się słonecznym krajobrazem za oknem.
promienie światła, które prześlizgują się między gołymi gałęziami drzew w sadzie.
rozpromieniłam się na widok dwóch śmiejących się stokrotek.

myśli pognały same w stronę lata.
i wtedy przywołałam w myślach rozmowę z R. na temat wakacji...

ja (w ósmym miesiącu ciąży) : nie wiem, czy opłaca się nam daleko jechać samochodem. z auta wyniesiesz mnie nogami do przodu.
eR.: to może na kilka dni pod namiot?
ja: o ile weźmiemy ze sobą łazienkę.

po kilkunastu minutach...

eR. (odkrywczo) : wiem! po prostu pojedziemy do najbliższego Sheratonu do Krakowa na weekend. pochodzimy w białych szlafrokach i ucieszymy się pełnym barkiem. to znaczy: ja się ucieszę.
ja: biały szlafrok mnie przekonał.

do Sheratonu nie pojechaliśmy.
a dziś po prostu zapragnęłam zielonego drugiego śniadania.
lekkiego, ale na ciepło.

placuszki ze szpinakiem i ricottą


delikatne placuszki ze szpinakiem i ricottą

s k ł a d n i k i:

- 100 g sera ricotty
- 100 g szpinaku po obgotowaniu (lub mrożonego)
- 2 łyżki mąki z pełnego przemiały
- 1 duże jajko
- 1 ząbek czosnku
- gałka muszkatołowa, pieprz i sól

w y k o n a n i e:

1. w misce łączymy ser, szpinak, jajko, czosnek i przyprawy (spróbować, czy nie potrzeba bardziej doprawić).
2. oddzielić białko od żółtka. białko ubić na sztywno. żółtko dodać do masy. zmiksować (ze względu na liście).
3. w masę delikatnie wmieszać łyżkę białka i po łyżce dodawać do masy.
4. smażyć niewielkiej ilości oleju nieduże placuszki.
5. podawać na ciepło.

placuszki ze szpinakiem i ricottą


placuszki ze szpinakiem i ricottą


placuszki ze szpinakiem i ricottą


placuszki ze szpinakiem i ricottą


podpis

z przytupem w Nowy Rok. domowy kisiel zimowy

Udostępnij ten wpis:
przyszła zima. taka ze śniegiem, mrozem, zawieją i zamiecią.
taką, że znów cieszą mnie korzenne zapachy, cynamonowa kawa i imbirowa herbata. a wieczory znów pod znakiem grzanego wina z mandarynką.

moja propozycja: domowy kisiel.
zimowy: jabłkowo-śliwkowy, o lekko korzennym aromacie i z nutką imbiru.

kisiel świąteczny


noworoczny start.

nie ma to jak wejść w Nory Rok z przytupem.
odsmoczkowanie dziecka zawsze jest trudne.
nawet jak mówią, że czeka cię cię czas, który wyjątkowo wystawia na próbę oboje rodziców.
nawet jeśli nastawiasz całą swoją psychikę na te męki.
twoje dziecko i tak cię zaskoczy.
i da popalić.

a kiedy już myślisz, że wychodzicie na prostą - dziecko ci natychmiast przypomni, jaką "krzywdę" mu wyrządzasz.

czyli nie spałam więcej niż 3 h od jakiś czterech dni.
ale nie poddam się. przecież ta mała Spryciula od razu zorientuje się, że wystarczy całonocne wycie i mama się złamie. takiego!

mimo niewyspania, cała jestem w bojowym nastroju.
i zamierzam wytrwać w swoich noworocznych postanowieniach (kolejność losowa):

- koniecznie zrzucić co-nie-co (takie postanowienia wpisuję na listę z automatu),
- odsmoczkować małą Mysię-Gęsię (żeby nie zapeszyć, idziemy w dobrą stronę),
- zdać egzamin CAE. w końcu. przymierzam się i przymierzam, i nie mogę się domierzyć.
- dodawać wpisy co dwa dni. choćby nie wiem co. i wznosić się na wyżyny kulinarne, rzecz jasna.
- może powinnam stworzyć nowy cykl? myślę o jednym, ale na razie jest w fazie projektu.

a Wy macie jakieś postanowienia? może któreś pokrywają się z moimi?
nawet jeśli nie, to trzymam kciuki i tak.

nowy rok walka w kuchni


tymczasem, bardzo lekka słodka przekąska. na podwieczorek czy drugie śniadanie.

kisiel świąteczny

domowy kisiel. zimowy.

s k ł a d n i k i (na jedną porcję) :

- pół małego słoiczka Gerbera "mus z jabłek i śliwek" (może być też ten o smaku suszonych śliwek)
- niecała szklanka soku jabłkowego,
- dwie szczypty przyprawy do piernika (bez kakao)
- pół łyżeczki syropu imbirowego
- 10 g skrobi ziemniaczanej (bądź mąki kukurydzianej)
- 1 łyżka owoców suszonych w syropie (opcjonalnie), przepis znajdziecie tutaj.

w y k o n a n i e:

- dobrze wymieszać ze sobą mus i sok jabłkowy. odlać do osobnego kubeczka kilka łyżek. pozostały sok postawić w rondelku na gazie.
- do kubeczka z odlanym sokiem dodać skrobię ziemniaczaną i wymieszać, by nie było grudek.
- kiedy płyn na gazie będzie się już praktycznie gotował, dodać mieszaninę ze strobią i szybko mieszaj, aż kisiel nabierze odpowiedniej konsystencji.
- dodać owoce w syropie i przyprawy. wymieszać.
- podawać mocno ciepłe (np. z zimnym jogurtem)

UWAGA!
- płyn, w którym mieszacie skrobię musi być zimny.
- ważne są proporcje: na 250 ml (samego soku czy soku z owocami łącznie) dajemy 10 g skrobi ziemniaczanej bądź mąki kukurydzianej (nie jest żółta, a biała!)
- mieszamy szybko, nie zostawiamy na gazie, bo się błystawicznie przypali.
- kisiel będzie miał smak płynu z owocami. sami sprawdzamy, czy cukier jest nam potrzebny.

kisiel świąteczny


kisiel świąteczny


podpis

chłodnik z botwiny. na upał.

Udostępnij ten wpis:
upał niesłabnący cały dzień.

woda z cytryną i lodem. i kawa mrożona. czasem wpadnie jakiś jogurt i kilka truskawek.

małą Mysia-Gęsia chłepce wodę z odrobiną soku.

obie się męczymy.

obie meczymy się wzajemnie.

 

Mysia w końcu zasnęła. z daleka dochodzą mnie dźwięki nadchodzącej burzy.

pociemniało.

wzmógł się wiatr. (wróć: w ogóle się pojawił, a potem wzmógł)

tylko temperatura jakoś nie spada.

powietrze ciężkie i gęste. siekierę można w tym zaduchu postawić.

 

w takie dni nie gotuję. nie patrzę nawet w stronę piekarnika, bo jeszcze gotów się włączyć, gdy na niego spojrzę.

w takie dni wyciągam stare przepisy na chłodniki.

dziś mój chłodnik z botwiny. kremowy.

chłodnik z botwiny


botwinkowy chłodnik-krem

 

składniki:

- pęczek botwiny
- 1,5 bulionu warzywnego lub z kurczaka
- 2 ząbki czosnku*
- pęczek koperku
- 1 ogórek zielony (opcjonalnie)*

wykonanie:
- łodygi botwiny kroimy na 1,5 cm-owe kawałki a obrane buraczki ścieramy na tarce o grubych oczkach.
- botwinę wrzucamy do gotującego się bulionu. trzymamy na małym ogniu około kwadransa (do miękkości). w międzyczasie dodajemy pokrojony w plasterki 1 ząbek czosnku.
- odstawiamy do całkowitego ostygnięcia.
- dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek.
- blendujemy na gładki krem.
- chłodnik zabielamy gęstym jogurtem naturalnym, bądź śmietaną w proporcjach jakie wydają się nam odpowiednie.
- na końcu dodajemy posiekany drobno koperek.

_________________________
*jeśli lubimy czosnek, można dodać więcej, pamiętając, że wraz z upływem czasu, jego smak przybiera na sile.
**ogórek w tym przepisie nie jest niezbędny, ale dzięki niemu można załagodzić smak czosnku, jeśli przesadzimy i zagęścić chłodnik, jeśli wyszedł na rzadki. dodajemy go tuż przed zblendowaniem

chłodnik z botwiny


chłodnik z botwiny


chłodnik z botwiny


chłodnik z botwiny


 

podpis

 

księżycowe ciasteczka rumowe

Udostępnij ten wpis:

... w których nie ma prawdziwego rumu. i dobre. jestem chora, więc grzech pt. "smak rumu zamiast rumu" powinien mi być wybaczony.


goście, goście. i jeszcze raz goście. a tak na dobrą sprawę to goście razy pięć. mała Mysia-Gęsia śpi. mama najchętniej też by się położyła, ale goście. zamiast im odmówić, to potwierdziła, że przecież "oczywiście, czekamy". tylko eR. pokręcił głową.


szybko (a co należy rozumieć: "żwawym" krokiem osłabionej chorobą biduli) przepatrzyłam szafki: kawa jest, herbata jest. tylko jak na złość wszystkie ciastka, słodkości kupowane głównie na tego typu okazje - wyparowały. zostały jakieś suche herbatniki i czekolada. gorzka.


desperacko sięgnęłam po malakser i na poczekaniu wymyśliłam coś, co okazało się tak proste jak bezbłędne.


ciasteczka z herbatników

ciasteczka księżycowe o smaku rumu z czekoladą

s k ł a d n i k i:


- 200 g herbatników pełnoziarnistych
- 150 g masła
- 2 łyżki miodu
- 1 łyżka gorzkiego kakao
- 1 łyżka syropu "rum z czekoladą"
- 1 tabliczka gorzkiej czekolady
- 2 łyżki gęstej śmietany (18%)


w y k o n a n i e:


- na gazie z rondelku rozpuszczamy masło. w tym czasie miksujemy herbatniki na "pył" (możemy je też mocno rozwałkować przez woreczek).
- do rozpuszczonego masła dodajemy miód.
- masło z miodem łączymy z herbatnikami. mieszamy łyżką.
- do masy dodajemy kakao i syrop (warto próbować masy, by była ona odpowiednio słodka - jak lubimy).
- masę przekładamy na wyłożoną papierem śniadaniowym tortownicę o średnicy ok 24 cm. dociskamy łyżką.
- wstawiamy do lodówki na 1-1/2 h.
- w kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę. kiedy się rozpuści zdewjmujemy z gazu i dodajemy stopniowo śmietanę (uważając, by się nie zwarzyła).
- czekoladę rozsmarowujemy równo na stwardniałym spodzie.
- wkładamy do lodówki, aż czekolada zastygnie.
- wykrawamy szklanką ciasteczka, by przypominały księżyce.


 ciasteczka z herbatników ciasteczka z herbatników

podpis

 

wpis o niczym z czekoladowymi batonikami w tle

Udostępnij ten wpis:

ból głowy. beznadzieja.
a do tego Mysia-Gęsia zwana Jagódką jest nie w sosie, co nie odpowiada nie tylko jej matce, ale i jej samej też.
która to kawa? nawet nie staram się nadążyć za liczeniem. brakuje mi dosłownie godziny, by poprawić wstęp i zakończenie pracy. i nie jestem w stanie się do tego zmusić.
niech to szlag. kawa podobno rozdrażnia. ja nie czuję różnicy. już od jakiegoś czasu na dźwięk słowa "obrona" otwierają się pochowane po kieszeniach i szufladach hipotetyczne narzędzia zbrodni, więc - umówmy się - to już nie jest rozdrażnienie.
nie idźmy więc w tym kierunku.


trzeba się odprężyć. w końcu słońce świeci, jest ciepło, nawet wiatr nie dokucza, na spacerze przyjemnie rozwiewając włosy i mnie, i Mysi-Gęsi. strofuję się co krok, że bluźnię narzekając, gdy - za przeproszeniem - g... mi się dzieje, tak?
ale znów mam chandrę. nawet pożalić się nie ma komu, bo eR. ostatnio wraca wyrąbany i wygląda jak swój cień. już nawet nie ma serca prosić go, by oglądnął ze mną jakiś film. pada bez ducha. ale za to z kurami. ostatnio nie ze mną, ale obok mnie.


moja miejscowość nie jest małą mieściną, ale niestety już za małą, by mogła zatrzymać moich znajomych przed wyjazdem stąd. i znów wracający jak bumerang temat samotności, o którym kiedy indziej. wydaje mi się, że muszę ochłonąć zanim coś na ten temat napiszę. muszę przynajmniej starać się być obiektywna. a chcę temat poruszyć, by wydaje mi się, że nie tylko mnie on dotyczy.


tak czy siak: dziś generalnie o niczym. może z dobrą kawą i batonikiem czekoladowym w tle. czekolada, jako ostatnia deska ratunku.


 batoniki czekoladowe

 czekoladowe batoniki "samo dobro"


s k ł a d n i k i:

- herbatniki pełnoziarniste (kilka sztuk)
- 2 tabliczki czekolady gorzkiej (nim 70%)
- mieszanka studencka (orzechy wszelkiej maści,
rodzynki, suszona żurawina,
suszone śliwki, morele - co nam przyjdzie do głowy)

w y k o n a n i e :

- w kąpieli wodnej (w misce położonej na 
garnku z gotującą się wodą, której
miska nie może dotykać) roztapiamy czekoladę.
- zdejmujemy z garnka miskę i do czekolady
dodajemy nasze orzechy, suszone owoce
i połamane na większe kawałki herbatniki*.
- masę przekładamy do naczynia wyłożonego
folią spożywczą i wkładamy do lodówki
na kilka godzin, aż dobrze stężeje.
- wyciągamy blok z folii i kroimy na
prostokąty - jak batoniki.

* zasada jest taka, że herbatniki 
łamiemy, a nie kruszymy. nie
dodajemy "pyłu", jedynie całe kawałki,
które należy delikatnie wmieszać.
orzechy i owoce dodajemy do dość dużej
ilości, ale to od nas zależy, ile ich
chcemy. pamiętać należy, że jeśli będzie
ich za dużo, batoniki nie dadzą się
ładnie pokroić - będą się łamać (co widać
u mnie, z tym, że ja takie lubię;))

 batoniki czekoladowe


batoniki czekoladowe


batoniki czekoladowe


podpis

 

truskawkowe tiramisu. jakich mało.

Udostępnij ten wpis:

jeszcze o truskawkach porozmawiamy. temat świeżych truskawek jeszcze przed nami. czerwiec, ojciec polskich truskawek jeszcze śpi. gdzieś. jak niedźwiedź w zimie.


a przecież przebiśniegi, stokrotki i krokusy samą swoją obecnością wołają, że wiosna, że ciepły wiatr, że już bazie i ... pierwsze nieprzespane noce alergików cierpiących przez pierwsze pylące drzewa. tak, ja też jestem tym, który radośnie śpieszy do apteki, ciągnąc za sobą katar sienny.


kiedy skończy się to szaleństwo (dla mnie), przyjdzie czas na szaleństwo truskawkowe. tymczasem dla wszystkich ratujących się zimą mrożonymi truskawkami - przepis na bezbłędne truskawkowe tiramisu. bezalkoholowe i fantastycznie różowiutkie.


truskawkowe-tiramisu


papier_1 - Kopia - Kopia (9) - Kopia


/przepis inspirowany tym oto przepisem/


truskawkowe tiramisu


tiramisu truskawkowe


truskawkowe tiramisu


IMGP3121


truskawkowe-tiramisu


/niestety na koniec czekolady brakło, więc zastąpiłam je - ja w tradycyjnym Tiramisù - kakaem./


podpis



z pamiętnika MM (czyt.: Młodej Matki)

          refleksja na temat... kolek.
Kolka. Słowo o ogromnej sile rażenia. Na jego dźwięk, bledną twarze wszystkich świeżo upieczonych rodziców, którzy wówczas nerwowo przełykają ślinę.



Kolka. Pięć liter a tyle wymordowanych godzin z życia małego człowieka ale i jego rodziców. Niby nie choroba, a jednak rodzice, których dzieci doświadczyły tej przypadłości odsyłani są z gabinetu pediatrycznego z “krzyżykiem na drogę”. Przez innych natomiast poklepywani z współczuciem na twarzy, mówiącym tyle co: “Łączymy się w bólu…”.



Ja, rodzic bez doświadczenia i – na co dzień – sama z Jagódką, o kolce dowiedziałam się jeszcze w ciąży. Dziecko znajomej miało kolki, a obraz jaki rozpowszechniany był w moim małym miasteczku przedstawiał pokój pełen ciepłych pieluch, porozrzucanych butelek z wodą tudzież herbatką z kopru włoskiego i buteleczek po słynnym sabie* z wanienką pełną ciepłej wody na planie pierwszym. Dopiero w tle dostrzec można było umęczoną kobietę z workami pod oczami, w powyciąganych dresach i poklejonych od potu włosach, która walczy ze łzami w oczach z “nieznaną siłą” obecną w brzuszku niemowlęcia. Cały pokój tonął w rozdzierającym serca i uszy wrzasku.



Sama ta wizja zatrważała, więc modliłam się w duchu, by moje dziecko nie cierpiało. Urodziła się grzeczna Jagódka, śpiąca i jedząca na przemian. Mama mogła odpocząć.



Ale…



Nadeszła czwarta doba a z nią mrok wieczornych wrzasków. Żadnych stanów pośrednich: albo cisza albo wrzask niczym z zarzynanego prosięcia. Lulanie, noszenie, śpiewanie. Wszystko o widowiskowym charakterze i dodatkiem łez. Moich i Jagódki. Oczy na zapałkach i ból kręgosłupa. Koncerty kończyły się po kilku godzinach, najczęściej wtedy, kiedy dochodziłam do wniosku, że jeszcze minuta i odpadną mi ręce. I tak do końca trzeciego miesiąca. Dzień w dzień. Jagódka – mimo tak ujmującego spojrzenia – wieczorową porą przeobrażała się w kłębek bólu. I do tego te łzy jak grochy.



Rodzice “kolkowych dzieci” prześcigają się w wymyślaniu sposobów, które pomagają. A tak naprawdę nie ma uniwersalnego lekarstwa i metody. Niemowlęta, jak i dorośli, są różne. Jednych z przeziębienia wyciąga herbata z sokiem malinowym, ewentualnie ciepłe mleko z miodem, czosnkiem i masłem. A innemu tylko farmaceutyki. Z kolką jest tak samo. Jednym dzieciom wystarczy masaż, a inne, odporne na wszystkie domowe sposoby, będą wyły dopóki nie poda im się słynnego niemieckiego saba. Zgadnijcie, którym typem była Jagódka. Tym drugim, a jakże.



Jakim cudem nie zwariowałam wtedy? Do dziś stanowi to dla mnie niewiadomą. Podejrzewam jednak, że to dzięki odsieczy w postaci optymistycznie nastawionej teściowej. Przybyła i oderwała mi dziecko od piersi. A we mnie, oczywiście, coś się zbuntowało. Nastroszyłam się w sobie i zaczęłam udawać dzielną Matkę Polkę (która jest przecież absolutnie niezastąpiona!). Tymczasem, mimo wewnętrznej pokusy ciągłego zaglądania do kuchni czy sypialni, udało mi się zamknąć za sobą drzwi pokoju i włączyć telewizor. Teściowa przyjeżdżała potem jeszcze kilkukrotnie w czasie trwania tych kolek, a mój wewnętrzny żołnierz-matka dopuścił nawet możliwość wyjścia na zakupy. Początkowo robiłam je wciąż zerkając na zegarek (godziny karmienia) lub telefon (czy aby nie dzwonią z domu, że Mała szaleje) i to na wyścigi, jakbym co najmniej zostawiła coś na gazie. Potem, zabezpieczając się wkładkami, byłam w stanie nawet pójść do fryzjera. Wciąż przypominałam widmo, tym razem jednak miałam ładną fryzurę.




Pewna położna powiedziała mi następnego dnia po porodzie, że czasem pierwsze miesiące są gorsze niż sam poród. Wtedy tylko się uśmiechnęłam. Teraz bym tego nie zrobiła i z powagą przytaknęła. Miała kobita rację.




_________________

*sab – Sab Simplex, lek produkcji niemieckiej, niedostępny w Polsce (o ile mi wiadomo), z największą możliwą dawką simetikonu – substacji czynnej, która ułatwia usuwanie gazów z jelit. Słynny jest on dlatego, że wielu dzieciom dopiero ta dawka przynosi ulgę. Polskie leki zawierające tę substancję, mają jej mniej, dlatego nie zawsze są skuteczne.

zupa schabowa. na jesienną pogodę

Udostępnij ten wpis:
na jesienną pogodę coś, co sprzątnie z lodówki resztę niedzielnego schabu.

i zamieni go w delikatną, kremową zupę. łagodną w smaku, ale przywołująca najlepsze wspomnienia.

moja specjalność: nadawanie "resztkom" nowego wymiaru. daję im nowe życie. a one kwitną w nim niczym najpiękniejsze kwiaty, które jesień już zdążyła zabrać. pozostały czerwone pelargonie, czekające na silny przymrozek.

zupa schabowa, czyli jak nazwa nie dorównuje smakowi.

zupa schabowa


papier_1 - Kopia (7)

 

miesna


rozmaryn


podpis

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia