[caption id="" align="aligncenter" width="357"]
Przyznajmy teraz wszem i wobec: stereotyp Matki Polki ciągnie się nam, mamami. Albo powinnam napisać: idzie przed nami. Wyprzedza nas o całe kilometry. Pierwszy jest przy mężu, szefie w pracy, u rodziców i teściów i nawet – o, zgrozo! – u naszych znajomych i przyjaciół. I walcz tu z nim, kiedy on zawsze jest pierwszy.
Wychodzisz ze szpitala szczęśliwa (ewentualnie z lekkim baby blues, ale przecież urodziłaś, więc przynajmniej jesteś dumna). Mąż zabiera cię z dzieckiem jak łatwo tłukące się filiżanki do wcześniej nagrzanego auta i pierwszy rwie się do wszystkiego, dumny jak paw. Bo dziecko, bo dałaś radę, (u mnie: bo nie musiał tego oglądać), bo męki czekania w końcu się skończyły.
Starasz się nie zwracać uwagi na niedomyte szklanki na suszarce – w końcu postarał się i umył, na chrzęszczący pod stopami piasek w przedpokoju – ale przynajmniej buty nie hulają po całym domu, czy na kurz, który zaczął pokrywać meble szarą mgiełką.
Padasz ze zmęczenia i emocji, bo dziecko w nowym miejscu może nie być tak grzeczne jak w szpitalu, ale od razu zapowiadają się teściowie, rodzina i rodzeństwo (wymigałaś się od oględzin w szpitalu – wiemy, dlaczego – to teraz wszyscy na „hurra!” chcą oglądnąć Nowego). A w twojej głowie zapala się natychmiast mała żaróweczka: na jaką matkę, jaką żonę i kobietę wyjdę, jak w domu wszystko jest bardziej poprzesuwane w różne kąty niż posprzątane? Łazienka woła o pomstę do nieba, kosz na brudną bieliznę jest rzygający, nie mówiąc już twoich brudach ze szpitala. No tak, przydałoby się odkurzyć, ale Nowy śpi i lepiej niech tak zostanie, wiec chociaż trzeba pozamiatać. Zawirowało ci od tego w głowie – po porodzie masz jeszcze anemię, więc nie zaszalejesz. Zaczynasz zbierać myśli i wtedy czujesz to. Napływ pokarmu i zwiastun zbliżającego się dużymi krokami nawału mlecznego. I w tym momencie masz ochotę się rozpłakać.
Płaczesz? Może. Ale i tak, pociągając nosem, zabierasz się za wszystko, jakbyś wróciła z wakacyjnego urlopu pełna energii i wigoru. Nawet misę z mokrym praniem chcesz sama dźwigać, póki mąż się nie zreflektuje, że „ej! Zwariowałaś?! Przecież jesteś zszyta”. Tak, dodatkowo twój mąż czasem bywa mało subtelny.
Jeszcze myślami bywasz na własnym porodzie, a już musisz stanąć przy garach, żeby było co jeść następnego dnia. Myśląc, rzecz jasna, by nie dodać czegoś, czego nie możesz jeść. Przecież karmisz.
A teraz na moment wyobraźmy sobie zupełnie inną sytuację. Wracasz ze szpitala. Co z tego, że mąż tylko odsunął graty, by było jak wnieść swobodnie dziecko do jego pokoiku, a w lodówce jest jedynie światło. Ty wracasz, skrajnie wyczerpana, nie wiesz prawie jak się nazywasz i masz święte prawo, by nie wpuścić gości aż nie okrzepniesz i – ewentualnie jak ci zależy na dobrym wrażeniu – aż nie odgruzujesz domu, co może zająć trochę czasu i tym samym odwlec wizyty. Możesz przyjąć gości w naprawdę brudnym mieszkaniu – jak się będą pchali drzwiami i oknami, uprzedzisz tylko, że wchodzą na własne ryzyko.
Dlaczego więc tak się poddajemy temu wizerunkowi Ja-Mam-Wszystko-Tak-Jak-Trzeba Matki Polki? Kobiety, która – jak cyborg – potrafi ogarnąć to, co przeciętnemu człowiekowi nigdy by się nie udało: dom jest czysty, pranie na czas (poprasowane), zakupy zrobione, obiad ugotowany, dzieci czyste, zadbane, dopilnowane w kwestii zadań domowych i swoich jakiś domowych obowiązków, maż zadowolony (czemu mąż na końcu? To daje do myślenia…). Ale to jeszcze nic. Matka Polka wychowuje swoje dzieci, jest dla nich wzorem i przyjacielem w jednej osobie. Matka Polka = człowiek-niemożliwość. Niemożliwość? A jednak wszystkim chce pokazać dokoła, jak to ona, we własnej, jednej [sic!] osobie, wszystko to ogarnia. A, no i do tego jest szczęśliwa, spełniona, bo to poświęcenie i zaharowywanie się to dla niej życiowy cel. Czy Matka Polka może pracować, czy tylko oddaje się dzieciom? No, najlepiej gdyby pracowała. Dzieci – powiedzmy – do przedszkola, szkoły, młodsze z nianią (zaufaną!), a ona zasuwa do pracy. A po – nadrabia to, co inne mamy robią cały dzień, gdy są z maluchami w domu. To już nie jest cyborg. To robokop.
Przejaskrawione? Niestety wydaje mi się, że w niewielkim tylko stopniu, bo matki często chcą być niezależne (taka nutka feminizmu), chcą robić coś dla siebie, ale kiedy rodzą dziecko, nagle wiele rzeczy staje się na drugim planie: dziecko jest najpierw. Jego dobro, rozwój itd. A potem dom, bo to jest najważniejsze środowisko malucha. A potem my. Gdzieś na szarym końcu, ale chcemy za wszelką cenę gdzieś upchnąć malutkie hobby, by nie zwariować do końca. Fajnie. No, jak się uprzeć, to i z sześć kaw da się radę wypić i ze wszystkim nadążać. Ale doba ma tylko 24 godziny i nigdy nie będzie miała więcej.
Jak przekonują psychologowie na świecie nie ma odpowiednika „Matki Polki”. Dlaczego? Odpowiedź nie jest oczywista. Wiadomo jednak na pewno, że duży udział miała specyficzna historia naszego kraju w połączeniu z równie osobliwą mentalnością narodu polskiego. Determinacja w utrzymaniu odrębności narodowej przez ponad 120 lat niewoli i próby powstańcze pogrzebały wielu żołnierzy. A każdy z nich był dla kogoś synem, bratem, mężem, kochankiem, ojcem… Zamiast utrzymać rodzinę, walczył o wolność dla niej lub dla przyszłych pokoleń. W tym czasie kobieta stawała na głowie, by przeżyć do powrotu mężczyzn ważnych w jej życiu. Musiała sobie radzić. Nie pracowała zawodowo. Zawodowo była kobietą, żoną, matką… Kiedy czas wojny się skończył, kobiety nadal zajmowały się domem i dbały o to słynne ognisko domowe. Zawodowo, jak już zostało to napisane.
Potwierdził to Adam Mickiewicz, nasz wieszcz narodowy. Dzięki niemu silna kobieta, która musi z dzieckiem przejść najtrudniejsze chwilę to właśnie Matka Polka („Do Matki Polki”, A. Mickiewicz, 1830). Chciał on jednak wówczas porównać matkę do ojczyzny – Polski, która przygotowując swoje dzieci (a konkretnie synów, których zawsze tym wieszczom najbardziej szkoda, ciekawe…) na wojnę miała przygotować nań Polaków. Wojna to cios dla matki i dla ojczyzny. Matka Polka, jako polska matka i jako matka-ojczyzna. A potem było z górki, bo nawiązywali do wspomnianego wiersza późniejsi poeci.
Więc czemu zawdzięczamy zjawisko matki, która jak nakręcona zajmuje się domem i rodziną wplatając w to ośmiogodzinną pracę zawodową? Wielu czynnikom. Przede wszystkim partnerstwo w związku. Po równo wszystkiego: pracy zawodowej i domu, wypoczynku i rodziny. Ale nie od dziś wiadomo, że równo oznacza, iż będą równi i równiejsi. W praktyce wygląda to tak, że i mężczyzna i kobieta pracują, a potem on odpoczywa, a kobieta zabiera się za prasowanie i obiad na następny dzień. Stawia nowe pranie i sprawdza, czy dzieci spakowane do szkoły. I to nie mężczyźni w swoim wygodnictwie zmusili kobiety, by robiły to, co „przecież zawsze, od wieków robiły”. To same kobiety przyzwyczaiły do tego swoich mężów. Oni może by nawet pomogli, ale kobiety ich nie dopuszczą. Same uczyniły się odpowiedzialne za sferę domu. Do tego stopnia, że jeśli mężczyzna odkurzy, ona go poprawi, bo „przyjadą teściowie i to ona będzie świeciła oczami”.
Realnym znakiem, iż Matka Polka to nie tylko stereotyp, a wizerunek prawdziwej kobiety była budowa pomnika Matki Polki w Raciborzu, który miał uczcić śląskie matki, wychowujące swoje dzieci w duchu patriotyzmu. Przedstawia on dumnie i bez leku kroczącą kobietę z dzieckiem na ramieniu. Historia pomnika to jednak nie tylko projekt i budowa. Myślą inicjującą to przedsięwzięcie była pamięć po trzech powstaniach śląskich. Kobieta miała być ubrana w strój regionalny i trzymać trójkę dzieci. Niestety ówczesna władza (a był to rok 1971) nie wyraziła zgody. Pomysł został zmodyfikowany: kobieta o mocnych rysach i ociosanej budowie, w długiej, prostej sukni trzyma dziecko na ramieniu (znacznie od niej mniejsze) w sposób w jaki kobiety afrykańskie noszą dzbany na wodę. Czyli stereotyp nie jest już tylko stereotypem. Stał się symbolem. Narodowym, w dodatku.
[caption id="attachment_365" align="aligncenter" width="342"]
Myślę, że nie tylko Mickiewicza trzeba winić. Przecież nasze babcie, prababcie i tak dalej, były w domu i pracowały w polu. Dla nich nie wyjść za maż, nie mieć dzieci to był wstyd i hańba dla kobiety. Bogactwo było w dzieciach. A reszta zawsze się układała. Jakoś. I z minimalnymi tylko zmianami takie patrzenie na świat przechodziło z pokolenia na pokolenie. A w dobie Internetu, błyskawicznego postępu technicznego, medycznego itp. – kobiety nagle (tak, w perspektywie zmian, które zachodziły jeszcze w ubiegłym stuleciu, wszystko dzieje się tak szybko, że aż nagle) zechciały z tym zerwać. Nie całkiem, ale trochę chociaż. Z drugiej strony do końca życia rodziców, a mamę przede wszystkim, traktujemy jak wzór, szukamy w jej oczach dumy z nas. I ta dezaprobata, kiedy słucha o naszych planach, jak to chcemy coś zrobić tylko dla siebie sprawia, że czujemy się rozdarte. W związku z tym chcemy pogodzić bycie mamą na 100% z byciem pracownikiem na 100%. Później jeszcze kobieta chce być po prostu sobą, kobietą, człowiekiem, który ma prawo do własnych marzeń i realizacji ich też na 100%. Czyli 300% normy na dzień. Jak wspominałam: człowiek-niemożliwość. A jednak kobiety mówią: uprę się i dam radę. Tylko czy mamy czas cieszyć się rozwojem naszych małych pociech? Czy w ogóle dostrzegamy jak się rozwijają? I czy faktycznie cieszymy się tym naszym hobby, które realizujemy kosztem snu, z oczami na zapałkach?
W niektórych większych miastach podobno odchodzi się całkiem od Matki Polki: teraz matka musi być nowoczesna. Nie, żeby pogodzić obie sfery na 100%. Najpierw jestem ja. Potem dom i dzieci. Bo przecież najpierw byłam sama, potem dopiero był mąż (od, powiedzmy jakiś kilku lat, więc stosunkowo niedługo), a dzieci to w ogóle „nowe” w moim życiu. Dlatego jeśli kobieta poświęca się domowi, to jest „kurą domową”, która ugrzęzła między deską do prasowania a smażącymi się kotletami. Zdziadziała, zapomniała co to dobra zabawa, nie malowała się od lat, bo też nie było po co: nie wychodził z domu. Takiej kobiecie mawia się z politowaniem, a może bardziej ze współczuciem: „To ty nic nie masz z życia, biedaczko!” Może nie aż tak, ale chyba zaczyna to w tę stronę zmierzać. Jak to Polacy: nie znamy umiaru. Ze skrajności wpadamy w drugą. I nie podjęłabym się oceny, która skrajność jest lepsza. Żadna nie jest dobra.
c.d.n. ...