ale nie mogę. boję się. czego? wilka złego. a gdzie on jest? za lasem...
no to idź spać.
a ja się buntuję. piąta kawa przed południem, ale mnie to jeszcze nie zastanawia. po powrocie do domu może nie zastałam stajni Augiasza, ale jednak z perspektywy weekendowej nieobecności w domu, kurz bardziej rzuca się w oczy. bardziej niż kawa, która już nie działa.
dziś ryba. inna, bo w gulaszu. jak ktoś, ja ja ma "do wyrzygania jeden krok" na myśl o smażeniu po raz n-ty ryby, polecam. czy "śmierdzi" rybą? cóż, u mnie w domu od zawsze jadało się ryby pod wieloma postaciami i ja ryby lubię, więc nie wiem, czy gulasz ma ten specyficzny zapach. jednak w domu nie znać, że ryba jest na obiad, a danie jest lekkie.
/przepis zainspirowany tym/
Z pamiętnika MM
refleksja na temat... początku.Zapewne niejedna z nas zastanawiała się jak ten dzień będzie wyglądał, kiedy zobaczy słynne “dwie czerwone kreseczki”. Czy przez te kilka sekund mocniej zaświeci słońce, czy na niebie rozbłyśnie błyskawica, czy jednak będzie to bardzo ponury, szary a przy tym nijaki dzień? Miałaś się obudzić natchniona intuicją, że oto mały człowiek zaczyna się w tobie rozwijać? Mąż podczas testu miał cię trzymać z rękę albo z wyczekiwaniem czekał w salonie, chodząc nerwowo i obgryzając paznokcie?
Najczęściej jednak rzeczywistość daleka jest od realizacji naszych oczekiwań. Ja tego dnia obudziłam obudziłam się jakoś bez przekonania. Podreptałam do łazienki na pamięć i w ostatniej chwili przypomniałam sobie, że przecież miałam zrobić test. Nie wiem, czego oczekiwałam po sobie w takiej chwili, nie przewidziałam swojego zachowania w wariancie “dwie czerwone kreseczki”, ale pamiętam ten skurcz w żołądku. Przecież chciałam być w ciąży. Może nie było oficjalnego “starania się”, ale jednak oboje z eR. wiedzieliśmy, co nam “groziło”. Miałam się cieszyć, tak? A tymczasem zdenerwowanie wzięło górę. Umownym znakiem z eR. miał być telefon. Jeśli przed 8 zadzwonię, to prawdopodobnie właśnie z taką wiadomością. Wypowiadając magiczne “jestem w ciąży” czułam się, jakbym właśnie wymawiała irracjonalne “jestem kosmitką”. “No to super”, usłyszałam po drugiej stronie. Czyżbym wyczuła jednak nutkę zdenerwowania? “Pogadamy jak wrócę”.
Wdech i wydech, wdech i wydech. Serce przestało łomotać, oddech się uspokoił, a ja wciąż czułam się dziwnie, jakbym pod przysięgą zeznała, że naprawdę któraś gałąź drzewa genealogicznego wybiega poza naszą planetę.
Nie, nie zostawiłam sobie “na wieczną pamiątkę” próbki moczu, dowodu na obecność rozwijającego się we mnie dzieciątka. Wydaje mi się to dużą przesadą.
Po południu do domu wrócił poddenerwowany eR. Dotknął mojego brzucha, jakby od wczorajszego wieczora nabrał mocy i mógł go porazić. Przytulił mnie i powiedział: “Bardzo się cieszę. Naprawdę”. A po chwili dodał, uważnie mi się przyglądając: “Rzeczywiście jakoś inaczej wyglądasz… Tak jakby trochę ci brzuch już urósł.”
Tej nocy nie było seksu. Hormony podpowiedziały mi, że powinnam się obrazić.
Pozazdrościć, że już tańczysz ja dopiero zaczynam walkę :)Rybę chcąc nie chcąc ominąć musiałam bo bycie wege zobowiązuje ale za to tekst z pamietnika mnie powalił, to jest piękne ! :)
OdpowiedzUsuńJak powszechnie wiadomo, taniec najpiękniejszy bywa tym najprostszym - tutaj nie chodzi o skomplikowane przepisy :) prostota czasem jest najlepsza! Trzymam kciuki za Twoją walkę i zapraszam ponownie! :)
OdpowiedzUsuń