Matka Polka czy matka polska? Część I.

Udostępnij ten wpis:




[caption id="" align="aligncenter" width="357"] źródło: http://dpr.pomorskie.eu/pl/gpi/dzialalnosc_sieci/mama_moze_wszystko_bytow[/caption]


           Przyznajmy teraz wszem i wobec: stereotyp Matki Polki ciągnie się nam, mamami. Albo powinnam napisać: idzie przed nami. Wyprzedza nas o całe kilometry. Pierwszy jest przy mężu, szefie w pracy, u rodziców i teściów i nawet – o, zgrozo! – u naszych znajomych i przyjaciół. I walcz tu z nim, kiedy on zawsze jest pierwszy.


            Wychodzisz ze szpitala szczęśliwa (ewentualnie z lekkim baby blues, ale przecież urodziłaś, więc przynajmniej jesteś dumna). Mąż zabiera cię z dzieckiem jak łatwo tłukące się filiżanki do wcześniej nagrzanego auta i pierwszy rwie się do wszystkiego, dumny jak paw. Bo dziecko, bo dałaś radę, (u mnie: bo nie musiał tego oglądać), bo męki czekania w końcu się skończyły.


            Starasz się nie zwracać uwagi na niedomyte szklanki na suszarce – w końcu postarał się i umył, na chrzęszczący pod stopami piasek w przedpokoju – ale przynajmniej buty nie hulają po całym domu, czy na kurz, który zaczął pokrywać meble szarą mgiełką.


            Padasz ze zmęczenia i emocji, bo dziecko w nowym miejscu może nie być tak grzeczne jak w szpitalu, ale od razu zapowiadają się teściowie, rodzina i rodzeństwo (wymigałaś się od oględzin w szpitalu – wiemy, dlaczego – to teraz wszyscy na „hurra!” chcą oglądnąć Nowego). A w twojej głowie zapala się natychmiast mała żaróweczka: na jaką matkę, jaką żonę i kobietę wyjdę, jak w domu wszystko jest bardziej poprzesuwane w różne kąty niż posprzątane? Łazienka woła o pomstę do nieba, kosz na brudną bieliznę jest rzygający, nie mówiąc już twoich brudach ze szpitala. No tak, przydałoby się odkurzyć, ale Nowy śpi i lepiej niech tak zostanie, wiec chociaż trzeba pozamiatać. Zawirowało ci od tego w głowie – po porodzie masz jeszcze anemię, więc nie zaszalejesz. Zaczynasz zbierać myśli i wtedy czujesz to. Napływ pokarmu i zwiastun zbliżającego się dużymi krokami nawału mlecznego. I w tym momencie masz ochotę się rozpłakać.


            Płaczesz? Może. Ale i tak, pociągając nosem, zabierasz się za wszystko, jakbyś wróciła z wakacyjnego urlopu pełna energii i wigoru. Nawet misę z mokrym praniem chcesz sama dźwigać, póki mąż się nie zreflektuje, że „ej! Zwariowałaś?! Przecież jesteś zszyta”. Tak, dodatkowo twój mąż czasem bywa mało subtelny.


            Jeszcze myślami bywasz na własnym porodzie, a już musisz stanąć przy garach, żeby było co jeść następnego dnia. Myśląc, rzecz jasna, by nie dodać czegoś, czego nie możesz jeść. Przecież karmisz.


            A teraz na moment wyobraźmy sobie zupełnie inną sytuację. Wracasz ze szpitala. Co z tego, że mąż tylko odsunął graty, by było jak wnieść swobodnie dziecko do jego pokoiku, a w lodówce jest jedynie światło. Ty wracasz, skrajnie wyczerpana, nie wiesz prawie jak się nazywasz i masz święte prawo, by nie wpuścić gości aż nie okrzepniesz i – ewentualnie jak ci zależy na dobrym wrażeniu – aż nie odgruzujesz domu, co może zająć trochę czasu i tym samym odwlec wizyty. Możesz przyjąć gości w naprawdę brudnym mieszkaniu – jak się będą pchali drzwiami i oknami, uprzedzisz tylko, że wchodzą na własne ryzyko.


            Dlaczego więc tak się poddajemy temu wizerunkowi Ja-Mam-Wszystko-Tak-Jak-Trzeba Matki Polki? Kobiety, która – jak cyborg – potrafi ogarnąć to, co przeciętnemu człowiekowi nigdy by się nie udało: dom jest czysty, pranie na czas (poprasowane), zakupy zrobione, obiad ugotowany, dzieci czyste, zadbane, dopilnowane w kwestii zadań domowych i swoich jakiś domowych obowiązków, maż zadowolony (czemu mąż na końcu? To daje do myślenia…). Ale to jeszcze nic. Matka Polka wychowuje swoje dzieci, jest dla nich wzorem i przyjacielem w jednej osobie. Matka Polka = człowiek-niemożliwość. Niemożliwość? A jednak wszystkim chce pokazać dokoła, jak to ona, we własnej, jednej [sic!] osobie, wszystko to ogarnia. A, no i do tego jest szczęśliwa, spełniona, bo to poświęcenie i zaharowywanie się to dla niej życiowy cel. Czy Matka Polka może pracować, czy tylko oddaje się dzieciom? No, najlepiej gdyby pracowała. Dzieci – powiedzmy – do przedszkola, szkoły, młodsze z nianią (zaufaną!), a ona zasuwa do pracy. A po – nadrabia to, co inne mamy robią cały dzień, gdy są z maluchami w domu. To już nie jest cyborg. To robokop.


            Przejaskrawione? Niestety wydaje mi się, że w niewielkim tylko stopniu, bo matki często chcą być niezależne (taka nutka feminizmu), chcą robić coś dla siebie, ale kiedy rodzą dziecko, nagle wiele rzeczy staje się na drugim planie: dziecko jest najpierw. Jego dobro, rozwój itd. A potem dom, bo to jest najważniejsze środowisko malucha. A potem my. Gdzieś na szarym końcu, ale chcemy za wszelką cenę gdzieś upchnąć malutkie hobby, by nie zwariować do końca. Fajnie. No, jak się uprzeć, to i z sześć kaw da się radę wypić i ze wszystkim nadążać. Ale doba ma tylko 24 godziny i nigdy nie będzie miała więcej.


            Jak przekonują psychologowie na świecie nie ma odpowiednika „Matki Polki”. Dlaczego? Odpowiedź nie jest oczywista. Wiadomo jednak na pewno, że duży udział miała specyficzna historia naszego kraju w połączeniu z równie osobliwą mentalnością narodu polskiego. Determinacja w utrzymaniu odrębności narodowej przez ponad 120 lat niewoli i próby powstańcze pogrzebały wielu żołnierzy. A każdy z nich był dla kogoś synem, bratem, mężem, kochankiem, ojcem… Zamiast utrzymać rodzinę, walczył o wolność dla niej lub dla przyszłych pokoleń. W tym czasie kobieta stawała na głowie, by przeżyć do powrotu mężczyzn ważnych w jej życiu. Musiała sobie radzić. Nie pracowała zawodowo. Zawodowo była kobietą, żoną, matką… Kiedy czas wojny się skończył, kobiety nadal zajmowały się domem i dbały o to słynne ognisko domowe. Zawodowo, jak już zostało to napisane.


            Potwierdził to Adam Mickiewicz, nasz wieszcz narodowy. Dzięki niemu silna kobieta, która musi z dzieckiem przejść najtrudniejsze chwilę to właśnie Matka Polka („Do Matki Polki”, A. Mickiewicz, 1830). Chciał on jednak wówczas porównać matkę do ojczyzny – Polski, która przygotowując swoje dzieci (a konkretnie synów, których zawsze tym wieszczom najbardziej szkoda, ciekawe…) na wojnę miała przygotować nań Polaków. Wojna to cios dla matki i dla ojczyzny. Matka Polka, jako polska matka i jako matka-ojczyzna. A potem było z górki, bo nawiązywali do wspomnianego wiersza późniejsi poeci.


Więc czemu zawdzięczamy zjawisko matki, która jak nakręcona zajmuje się domem i rodziną wplatając w to ośmiogodzinną pracę zawodową? Wielu czynnikom. Przede wszystkim partnerstwo w związku. Po równo wszystkiego: pracy zawodowej i domu, wypoczynku i rodziny. Ale nie od dziś wiadomo, że równo oznacza, iż będą równi i równiejsi. W praktyce wygląda to tak, że i mężczyzna i kobieta pracują, a potem on odpoczywa, a kobieta zabiera się za prasowanie i obiad na następny dzień. Stawia nowe pranie i sprawdza, czy dzieci spakowane do szkoły. I to nie mężczyźni w swoim wygodnictwie zmusili kobiety, by robiły to, co „przecież zawsze, od wieków robiły”. To same kobiety przyzwyczaiły do tego swoich mężów. Oni może by nawet pomogli, ale kobiety ich nie dopuszczą. Same uczyniły się odpowiedzialne za sferę domu. Do tego stopnia, że jeśli mężczyzna odkurzy, ona go poprawi, bo „przyjadą teściowie i to ona będzie świeciła oczami”.


            Realnym znakiem, iż Matka Polka to nie tylko stereotyp, a wizerunek prawdziwej kobiety była budowa pomnika Matki Polki w Raciborzu, który miał uczcić śląskie matki, wychowujące swoje dzieci w duchu patriotyzmu. Przedstawia on dumnie i bez leku kroczącą kobietę z dzieckiem na ramieniu. Historia pomnika to jednak nie tylko projekt i budowa. Myślą inicjującą to przedsięwzięcie była pamięć po trzech powstaniach śląskich. Kobieta miała być ubrana w strój regionalny i trzymać trójkę dzieci. Niestety ówczesna władza (a był to rok 1971) nie wyraziła zgody. Pomysł został zmodyfikowany: kobieta o mocnych rysach i ociosanej budowie, w długiej, prostej sukni trzyma dziecko na ramieniu (znacznie od niej mniejsze) w sposób w jaki kobiety afrykańskie noszą dzbany na wodę. Czyli stereotyp nie jest już tylko stereotypem. Stał się symbolem. Narodowym, w dodatku.




[caption id="attachment_365" align="aligncenter" width="342"]źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pomnik_Matki_Polki_w_Raciborzu źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pomnik_Matki_Polki_w_Raciborzu[/caption]

            Myślę, że nie tylko Mickiewicza trzeba winić. Przecież nasze babcie, prababcie i tak dalej, były w domu i pracowały w polu. Dla nich nie wyjść za maż, nie mieć dzieci to był wstyd i hańba dla kobiety. Bogactwo było w dzieciach. A reszta zawsze się układała. Jakoś. I z minimalnymi tylko zmianami takie patrzenie na świat przechodziło z pokolenia na pokolenie. A w dobie Internetu, błyskawicznego postępu technicznego, medycznego itp. – kobiety nagle (tak, w perspektywie zmian, które zachodziły jeszcze w ubiegłym stuleciu, wszystko dzieje się tak szybko, że aż nagle) zechciały z tym zerwać. Nie całkiem, ale trochę chociaż. Z drugiej strony do końca życia rodziców, a mamę przede wszystkim, traktujemy jak wzór, szukamy w jej oczach dumy z nas. I ta dezaprobata, kiedy słucha o naszych planach, jak to chcemy coś zrobić tylko dla siebie sprawia, że czujemy się rozdarte. W związku z tym chcemy pogodzić bycie mamą na 100% z byciem pracownikiem na 100%. Później jeszcze kobieta chce być po prostu sobą, kobietą, człowiekiem, który ma prawo do własnych marzeń i realizacji ich też na 100%. Czyli 300% normy na dzień. Jak wspominałam: człowiek-niemożliwość. A jednak kobiety mówią: uprę się i dam radę. Tylko czy mamy czas cieszyć się rozwojem naszych małych pociech? Czy w ogóle dostrzegamy jak się rozwijają? I czy faktycznie cieszymy się tym naszym hobby, które realizujemy kosztem snu, z oczami na zapałkach?


            W niektórych większych miastach podobno odchodzi się całkiem od Matki Polki: teraz matka musi być nowoczesna. Nie, żeby pogodzić obie sfery na 100%. Najpierw jestem ja. Potem dom i dzieci. Bo przecież najpierw byłam sama, potem dopiero był mąż (od, powiedzmy jakiś kilku lat, więc stosunkowo niedługo), a dzieci to w ogóle „nowe” w moim życiu. Dlatego jeśli kobieta poświęca się domowi, to jest „kurą domową”, która ugrzęzła między deską do prasowania a smażącymi się kotletami. Zdziadziała, zapomniała co to dobra zabawa, nie malowała się od lat, bo też nie było po co: nie wychodził z domu. Takiej kobiecie mawia się z politowaniem, a może bardziej ze współczuciem: „To ty nic nie masz z życia, biedaczko!” Może nie aż tak, ale chyba zaczyna to w tę stronę zmierzać. Jak to Polacy: nie znamy umiaru. Ze skrajności wpadamy w drugą. I nie podjęłabym się oceny, która skrajność jest lepsza. Żadna nie jest dobra.


            c.d.n. ...

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawy tekst. Ostatnio o tym w szkole rozmawialiśmy - w Danii mówi się o pracy na dwa etaty: praca zawodowa i dom. I choć tu kobiety są "nowoczesne", to stają na głowach, żeby to ze sobą połączyć, i jeszcze być we wszystkim najlepszymi. Uff... Dla mnie, niemężatej i niedzieciatej, to dość przygnębiająco-przerażająca perspektywa...
    Byłam też niedawno w muzeum kobiet w Aarhus. Najbardziej zaciekawiły mnie rysunki i opisy dzieci na temat "prawdziwej kobiety". Ma być wysoka i szczupła, ma mieć mięśnie, ale nie za duże, ma dobrze wyglądać w staniku i bez... Wiem, że odbiegłam od tematu, ale skoro tak dzieci (9-15 lat) widzą kobietę idealną, to czarno widzę naszą przyszłość...

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie. Jak nie ma 100% w pracy i 100% w domu, to ona jest beznadziejną matką i pracownikiem. Niestety jak widać, nie tylko matki mają tak w Polsce... Bardzo przygnębiająca. Najgorsze jest to, że częstokroć chcesz się oderwać od tego. I nie umiesz, nie możesz,... nie chcesz? No właśnie. Jak pisałam, to kobieta narzeka na swój parszywy los, beczy mężowi jaka to jest zapracowana, jaka zmęczona.... a potem i tak nie da się wyręczyć mężowi, bo wie, że tak jak ona, on tego nie zrobi. Najgorsze jest w tym to, że to prawda, która dodatkowo dociera do człowieka jak już jest w tym po uszy.
    Idealna kobieta według dzieci - przerażające. Zawsze wydawało mi się, że mama będzie zawsze wyglądała najpiękniej dla swoich dzieci i zawsze będzie to wzorcową mamą, a tu proszę: konkretne cechy fizyczne - inaczej jest kiepsko...;/ Pytanie tylko skąd te dzieci biorą to przekonanie, taki wzór. Myślę, że media swoje zrobiły. Ale nie tylko pomieszały w głowach dzieciom. Najpierw zrobiły to mamą, które wciąż o tym wspominając niechcący wpoiły to własnym pociechom... Koszmar jakiś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobry artykuł! Daje dużo do myślenia.
    Gdy urodził się Kuba mieszkaliśmy za granicą, więc problem odwiedzającej rodzinki nie istniał, natomiast gdy Krzysztof przyszedł na świat to ogłosiłam wszystkim, że nie życzę sobie odwiedzin do odwołania - nikt nie śmiał się sprzeciwić :-)
    Obecnie, będąc mamą w domu z moimi maluchami ,przeżywam w pełni wiosnę macierzyństwa i nie zamieniłabym tego na żadną pracę! Uwielbiam organizować nasz wspólny czas ALE pamiętam również o sobie, moją odskocznią jest sport (bieganie).
    Wizerunek matki, który opisałaś jest okrutny i moim zdaniem powinien zostać tylko postacią literacką!
    Pozdrawiam :-)

    P.S. Postaram się odpisać na maila w tym tygodniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. No i widzisz, jaka asertywna jesteś! Ja niestety nie umiałam tak powiedzieć. Co prawda większość wiedziała, że w szpitalu odpada, ale później - pielgrzymki... asertywność w takich kwestiach nie jest moją mocną stroną...
    Ja też już jakiś czas zaczęłam coś robić dla siebie, bo przecież człowiek by zwariował, mimo że uwielbiam zajmować się Małą, to jednak też bywam zmęczona ciągłym byciem z nią i potrzebuję pobycia w samotności z muzyką np. bez nikogo. człowiek jest istotą społeczną, ale jest jednak jednostką najpierw.

    A obraz, który opisałam niestety często ma miejsce... Trzeba z nim walczyć. Kto, jak nie matki to muszą zrobić? (znów te matki ;p, ale to właśnie one powinny to zakończyć)

    PS. Czekam na maila w takim razie, choć nie śpieszy się: sama pisałaś o wrześniu ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow! Świetny tekst! Czytałam z zapartym tchem. Odniosę się wkrótce.
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam więc - także z zapartym tchem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. 1) Jeszcze raz potwierdzam - świetny tekst!
    2) Dzięki za podanie pochodzenia określenia "matka Polka". Nie miałam pojęcia, że to od-Mickiewiczowskie
    3) Twoje wrażenia po powrocie ze szpitala? - hmm, trochę jakbym czytała swoje ;) Najbardziej przeraziły mnie tony prania wysypujące się z kosza na pranie... Wracasz, marzysz o tym, żeby się położyć, a tu nie wiesz, do czego ręce włożyć.. W tym wypadku jednak nie marudziłam, mając świadomość, że mąż na prawdę organizował się jak mógł: praca/syn/odwiedzanie mnie w szpitalu/konieczność zrobienia sobie czegoś do jedzenia/emocje z narodzin córki/itd/itp... Więc i tak uwzględniając te okoliczności, w domu nie było najgorzej.
    Tak czy inaczej zamiast złapać oddech zabrałam się do organizowania mieszkania, co przy dwójce maluchów nie było już tak proste jak przy jednym... Ehh...

    A abstrahując od tych poszpitalnych porządków.
    Ta szybko dziejąca się rzeczywistość domaga się wciąż od nas perfekcyjności - powinnaś mieć posprzątane, ugotowane, zadbać o męża, dzieci, dobrze wyglądać, robić karierę, i pięknie się uśmiechać. Bombardują cię okładki gazet z perfekcyjnymi paniami domu, które perfekcyjnie wyglądają już dwa dni po porodzie, a do wagi wyjściowej wracają rzekomo w miesiąc...

    Cóż. Najważniejsze to nie dać się wciągnąć w ten chory bieg. Nie jest łatwo, ale trzeba. Zaśpiewać sobie jak AMJ: niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam....

    Nie jest łatwo.
    Ja po pierwsze doszłam do wniosku, że nie żyję dla porządku. Lubię, gdy mam w domu czysto, chciałabym nawet by wyglądał idealnie, ale cóż, gdy nawet kiedy posprzątam zabawki, rozsypane chwile wcześniej po całym domu, a które od razu dają efekt chaosu, skoro syn za pięć minut rozrzuci je znowu. A zatem sprzątam wieczorami, by nie mnożyć syzyfowej pracy.
    Staram się nie zapominać o sobie. Dlatego, nieperfekcyjnie, sadzam czasem syna na kwadrans przed bajkami, a ja biegnę się pomalować, ułożyć włosy (modląc się, by w tym czasie córeczka się nie obudziła;).
    Nie zawsze też mam obiad z dwóch dań.
    A wieczorami piszę bloga, lub pracuję nad doktoratem, lub oglądamy z mężem jakiś dobry film, lub etc etc...

    Można by tu wymieniać i wymieniać.
    Dochodzę do wniosku, że życie kobiety jest sztuką zorganizowania się. Przy pierwszym dziecku jeszcze tak tego nie czułam. Mały przesypiał większość doby, był spokojny, a przede wszystkim jeden, więc spokojnie dawałam radę jakoś wszystko ogarnąć. Gdy pojawiła się córka wyzwaniem stawało się wszytko: usypianie tak syna jak i jej (by zarazem na wzajem siebie nie pobudzili), ugotowanie, umycie się... Dokładając do tego, że córka miała te nieszczęsne kolki, to już w ogóle...

    Czasem nie wiem sama jak daję radę.

    Wkurza mnie jedynie, że ludzie tak po prostu uważają, że tak powinno byc, że kobieta powinna sobie ze wszytkim radzić. Widzę to po znajomych, zwłaszcza tych, którzy nie mają dzieci, że uważają to za coś oczywistego. Wiadomo, nie żyję dla pochwał innych ludzi, ale czasem wymiękam wobec braku wyobraźni pewnych osób. Myślą, że rzeczywistość małżeństwa z dwójką dzieci, to bułka z masłem.
    Cieszę się jedynie, że te moje starania dostrzega mój mąż, że to widzi, mówi mi o tym. To daje siłę. Poza tym jakoś razem staramy się organizować to wspólne życie.

    Fakt faktem, topos matki-Polki może przygnieść. Ale - jak piszesz - druga skrajność także.


    Ehh... Rozpisałam się, a i tak mam wrażenie, że nie do końca napisałam co chciałam.

    Rzuciłam jeszcze teraz okiem na Twój post. Jest naprawdę kojący. Dobrze wiedzieć, że ktoś przeżywa podobne doświdczenia. No, i widać, że jesteś świetną obserwatorką rzeczywistości. Tekst z zacięciem. Będę do niego wracała.

    Pozdrawiam jak zawsze z całą serdecznością :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Pamiętaj jak pisałam ten artykuł. I ile razu go skracałam, by wyszedł... i tak długi. To temat rzeka, absolutnie!
    Jak miło wiedzieć, że ktoś podobnie jak ja, dostał świra do po porodzie, jakby znalazł się w programie "perfekcyjna pani domu". Teraz trochę też odpuściłam. Ale ja całą ciążę sprzątałam jak głupia, robiłam przetwory, okna myłam jeszcze kilka dni przed porodem. Bo ja byłam uczulona na kurz i brud. Na kurz dosłownie, a na brud przenośnie. A po porodzie wszystko mi runęło na głowę, a tu zmęczenie, emocje, hormony... rzeźnia, nie ukrywam, że nie. Już nawet nie myślę o tym, że przecież to jest JEDNO dziecko w moim wypadku. Z drugiej strony przy pierwszym człowiek jest zielony, na wszystko dmucha i chucha, nie wie, czego się spodziewać. A przy kolejnym jest inaczej. My mieliśmy kolki przy pierwszym dziecku, więc od razu mnie rzuciło na głęboką wodę, bo - jak pisałam - mieszkamy sami i na co dzień od samego początku byłam zdana na siebie i męża popołudniami. Ponoć jak pierwsze ma kolki, to drugie najczęściej nie. Trochę mnie to pociesza. Wolę chyba tak, niż odwrotnie: nie dość, że jedno domaga się uwagi, to drugie ma kolki, wybudza to starsze itd. Dlatego tak szczerze Ci współczułam.

    PS. Wydaje mi się, że w przypadku tematu o Matce-Polce nigdy człowiek nie napisze/nie powie, tego, co chce. Za dużo tego. Matka Polka to jedna kontrowersja. Przecież są kobiety, które lubią nimi być. Czy można je za to winić?

    PS2. Dziękuję za miłe słowa :-*

    OdpowiedzUsuń

Sama Twoja obecność tu jest dla mnie cenna. A komentarz - tym cenniejszy. Dziękuję.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia