tak, przypomniało mi się ubiegłoroczne lato. upalne, gorące, duszne, pełne muszek owocówek i moich ciążowych zachcianek, które głównie opierały się na zaspokajaniu pragnienia.
a nie było to łatwa sprawa. brzuch wielkości "przeszkadzającej w poruszaniu się", czwarty prysznic przed południem i wciąż zerkanie na termometr, czy temperatura rośnie. no i rosła. ale zazwyczaj zatrzymywała się litościwie na 23*C, gdyż domek nasz w cieniu i dlatego zawsze w letnie południe wszystko szczelnie u nas pozamykane, by nie wpuszczać upału w nasze progi. w ciąży upału nie lubimy.
to jednak jeszcze nic. kobietę w ciąży z jednej strony łatwo uszczęśliwić, kupując jej słoik ogórków czy śledzi w occie, ewentualnie opakowanie lodów i pozwolić zjeść jej całe. z drugiej jednak strony, kiedy mówi: "chcę się napić soku" ma na myśli sok właśnie, a nie rozcieńczony z koncentratu, co ma "100% soku X" napisane (bo przecież znajdziemy tam tylko sok "iks", a nie sok "iks" z sokiem"igrek"). i tu zaczynają się schody. sok musi być. najlepiej jeszcze z określonego owocu.
"no, a skąd ci taki wytrzasnę?", zapytał eR., kiedy stwierdziłam, że koniecznie napiłabym się zestawu: jabłko, marchew, banan. i dodałam: "tylko nie myśl, że wypiję te kubusio-podobne-coś ze sklepu".
chwilę potem przeszukiwaliśmy sklepy internetowe w poszukiwaniu sokowirówki. a to dlatego, że po pierwsze z kobietą się nie ma co wykłócać i sprzeczać. ba! z nią się nawet nie dyskutuje. krzywe spojrzenie, różnica zdań, odmienne poglądy czy niespełnienie zachcianki to coś, czego hormony ciążowe nie lubią. niewiele im trzeba, by się wzburzyły i już płacz gotowy.
u mnie często smutne myśli potrafiły wywołać płacz z gatunku "koniec świata". przykładowo: wystarczyło, że miałam coś do załatwienia na mieście a potem jechać dawać korepetycje, wrócić koło 20.00 i nie miałam szansy zrobić obiadu. sama ta myśl potrafiła wywołać paraliżujący płacz.
fajnie było w ciąży, bo wszyscy ustępują (o ile widać po tobie - po mnie nie było widać do 7-miesiąca), odstępują smakołyki, bo "przecież jesteś w ciąży", wiec dla ciebie pierwsza malina tego lata czy ostatnia kulka raffaello z pudełka, pierwsza w kolejności na jedzenie podczas grilla i ostatnie wolne miejsce siedzące w autobusie (o, matko, przypomniałam sobie, jak źle znosiłam jazdę...).
ale teraz jest lepiej, bo w końcu dogadałam się z własnymi hormonami.
a dziś, w ramach wspomnienia o lecie, o ciąży i upałach, ale też na nadchodzące lato - polskie brzoskwinie w roli głównej. i sok. najprawdziwszy.
składniki:
- brzoskwinie (ilość dowolna, im więcej, tym więcej soku).
wykonanie:
- brzoskwinie bez pestek (ale ze skórką, więc umyty) przerabiamy na sok w sokowirówce według instrukcji producenta naszego sprzętu.
a teraz cieszymy się cudownym, gęstym sokiem. ani mi się go teraz ważcie dosładzać!
ja osobiście zawsze rozcieńczam. powiecie: no, hipokrytka. ale ja temu zaprzeczę. w kupnych sokach płacę dodatkowo za cukier (albo syrop glukozowo-fruktozowy, chociaż ten z owoców jest wystarczający) i wodę (i za to, że ktoś je dodał też), kiedy chcę sam sok. kiedy mam sam czysty sok, to teraz mogę go sobie sama rozcieńczyć i nie muszę za to płacić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Sama Twoja obecność tu jest dla mnie cenna. A komentarz - tym cenniejszy. Dziękuję.