kiedy o kuchnię się nie martwię

Udostępnij ten wpis:
wakacje.
tak zwane, bo przecież kilkudniowy wypad z dziesięciomiesięczną Mysią
zmusza mnie do przedefiniowania tego przecież tak beztroskiego słowa.

ostatni weekend sierpnia i Zakopane równa się
tłumy do wszystkich możliwych kolejek i wyciągów,
tabuny ludzi na Krupówkach
i tłok w Dolinie Kościeliskiej.

a do tego my. radosna trójeczka na czele z wyjącą Gęsią:
bo nie chce już być w wózku,
bo nie podoba jej się na rękach,
bo ma dość tych wszystkich chrupek-zapychaczek,
bo "przecież nie chcę już pić",
bo za dużo/za mało zabawek w wózku,
bo "nie widać, że chce mi się pić?!",
bo słońce za bardzo świeci,
bo zimno, bo wieje,
bo jest głodna,
bo w końcu jest zmęczona.

tak czy inaczej zawsze znajdzie się pretekst, żeby wyć, piszczeć, miotać się i drzeć.
ewentualnie na Bachledówce można na chwilę odpocząć.
dopóki nie odkryje, że przecież w tym kościele jest idealne echo do kolejnych popisów dźwiękowo-wokalnych.

druga noc w połowie nieprzespana, w połowie przebeczana przez Mysię.
nadszedł piękny dzień, a my (jak) po batalii.
dziecko nie chciało jeść, nie chciało spać. energia go rozpiera.
bawi się na ziemi w pokoju z telewizorem. w końcu jest cisza.
i tylko nas pani z sąsiedniego pokoju zagaduje:
"ona zawsze taka grzeczna?"
uśmiechamy się blado do niej a później do siebie porozumiewawczo.

* * *

 

no dobrze, czyli nie odpoczęliśmy.
zatem wyjechaliśmy by odpocząć (chociaż trochę), a wrócimy jeszcze bardziej zmęczeni.

ale zapomnieliśmy o Bożym świecie, zapatrzyliśmy się przez okno naszego pokoju na dostojną postać Giewontu, śpiącego rycerza.
a taki miał być waleczny, Polski miał bronić.
trzy rozbiory i dwie wojny światowe przeszły, a ten nawet nie drgnął.
wokół Tatry Zachodnie, imponująco biaława Orla Perć.
wyłączyć się ze tego świata, w którym jest się na co dzień: dom, praca, szeroko rozumiana codzienność.

no, niestety. i tam w górach wydzwaniają do eR. a on tylko powtarza, że jest na wakacjach.
co z tego, jak oni i tak dzwonią.

czyli tak całkiem przepaść w górach się nam nie udało.
wyruszyliśmy spokojną jeszcze drogą Doliny Kościeliskiej.
spokój i cisza.
żywego ducha. no, może jeden czy dwa.
tylko w dali szmer strumieni, głosy ptaków...
i ludzi. idących gromadami, stadnie i głośno
(tak od godzin wczesnopopołudniowych do samego wieczora).

czyli, że się wyciszyliśmy, powiedzieć nie mogę.

a Wy jakie macie doświadczenia z wakacji?

IMGP5974

 

IMGP5972

2 komentarze:

  1. Znamy te chęci odpoczynku a jednocześnie jego brak ;) ... Mamy podwójne szczęście w dość rozstrzelonym wieku i tegoroczne wakacje były dość ... męczące chwilami ;) Dobrze że powietrzem pooddychaliśmy i widokami się nacieszyliśmy:) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy eR. zapytał mnie, czy się cieszę, że mamy takie wakacje, muszę przyznać, że nie określiłabym tego w ten sposób. A jednak po powrocie stwierdzam, że mimo tej męczącej części, była też ta, którą najbardziej sobie cenię: byliśmy wszyscy razem, dzień po dniu, od świtu do nocy. Człowiek zmienił otoczenie, powietrze i nachapał oczy widokami :)

    Dziękuję za odwiedziny! Pozdrawiam również! :)

    OdpowiedzUsuń

Sama Twoja obecność tu jest dla mnie cenna. A komentarz - tym cenniejszy. Dziękuję.

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia