i tak mu zejdzie. aż - całkiem nieoczekiwanie - przyjdą Święta. tak wyczekiwane.
a kiedy przychodzą, człek tylko czeka, żeby już sobie poszły. im szybciej, tym lepiej. chociaż to zaledwie dwa dni.
wszyscy mają już dość jedzenia, sałatka jarzynowa wychodzi bokiem, a ciasto czyje się po brewki. siódma kawa zamulania przy białym obrusie, który w drugim dniu już raczej nie taki biały, a łaciaty. w tle szumi telewizor, słychać brzęczenie szklanek. nie wiem, czemu. wszyscy zawsze siedzą przy stole, ale ktoś nieustannie zmywa, by nie brakło szkła.
dwie doby. 48 h. i trzeba w nich zmieścić śniadanie, obiad z rodziną jedną i drugą, wujostwo na kawie, babcie też. a przecież nie wypada tak wpaść i wypaść. a przecież wypada.
chociaż wypaść to mogło jajko z koszyczka.
dzisiaj wypadło leczo. zaległe. | to znaczy wróć: zaległy jest przepis, bo po Świętach, dwa problemy: człowiek ma jedzenia dość, a lodówka pełna.
białe leczo
s k ł a d n i k i:
- 4 małe białe kiełbaski (parzone)
- 3 białe papryki
- 2 małe cukinie (lub jedna średnia)
- 2 duże pomidory (najlepiej malinowe)
- 1 śmietanka 18%
- sół i pieprz świeżo mielony do smaku
w y k o n a n i e:
- białą kiełbasę kroimy w półplasterki i podsmażamy w garnku.
- papryki kroimy w kostkę (bez gniazd nasiennych) i dorzucamy do podsmażonej już kiełbasy
- cukinie obieramy i kroimy w półplasterki. wrzucamy do garnka, kiedy papryka będzie półmiękka.
- uprzednio sparzone pomidory obieramy ze skórki i kroimy na małe kawałeczki. dodajemy gdy cukinia zmięknie.
- kiedy wszystko się podgotuje dodajemy śmietankę. podgrzewamy aż "zabulgocze". przyprawiamy do smaku.
Z pamiętnika MM
refleksja pt.: "Dziecko uzależnione od matki czy matka od dziecka?"
Nie zapomnę tego widoku: Pierwszy września. Matka odwozi dziecko do pierwszej klasy. Zdenerwowana mocno. Dziecko też, ale na jego twarzy maluje się coś jeszcze - zaciekawienie. Matka trzyma dziecko za rękę i cały czas coś do niego mówi. Ono potakuje, ale myślami jest już wśród rówieśników. Odważnie, choć jeszcze zerkając w stronę mamy podchodzi do innych dzieci. Drzwi zamykają się, kiedy po pierwszym dzwonku pani wchodzi do klasy. Zza drzwi dochodzi głos nauczycielki tłumaczącej dziatwie, że kiedy jakiś dorosły będzie wchodzić do klasy, mają wstać i chórem powiedzieć "dzień dobry". Dzieci ćwiczą: słychać szuranie krzeseł przy wstawaniu i jeszcze nierówne "dzień dobry". Matka siada na ławeczce w korytarzu. Uśmiecha się dumna jak paw. Czeka na przerwę, by zobaczyć się ze swoim "maleństwem". Po 40 minutach rozlega się dzwonek. Dzieci wybiegają z klasy. "Maleństwo" także, już w towarzystwie dwóch koleżanek. Pani zaskoczona widokiem mamy, pyta, czy coś się stało, czy może zapomniała czegoś przekazać swojemu dziecku. Nie, skąd, ona poczeka tutaj na nie, aż skończy lekcje. Potem wspólne zakupy i do domu. Uśmiecha się. Nauczycielka z zakłopotaniem tłumaczy, że nie może tak czekać. Trzeba iść dalej, oddać się innym obowiązkom... Nie, absolutnie! Ona sobie znakomicie radzi... Poza tym dziecko jej potrzebuje, a pani nauczycielka jest jeszcze młoda i nie rozumie tej więzi dziecka z matką. Ale proszę pani, tłumaczy wychowawczyni "Maleństwa", tu nie chodzi o panią, ale o dziecko. Trzeba mu umożliwić rozwój samodzielny, pozwolić wybierać, ostrzegać, ale też pozwolić się czasem sparzyć i czegoś nauczyć. Pani nie może tu zostać. I wtedy zaczyna się histeria. Kobieta początkowo walczy spokojnie, potem podnosi głos a kończy na rzewnych łzach i spazmatycznym płaczu. Nauczycielka prowadzi ją do kuchni, by podać jej wodę. Niech ochłonie. Ale sceny powtarzają się jak deja vu dzień w dzień, jakby poprzednie nie miały miejsca.
[caption id="" align="aligncenter" width="300"]źródło[/caption]
Odkąd zostałam mamą bardzo często zdarza mi się patrzeć na inne kobiety i zastanawiać czy i one są mamami, jeśli tego na pierwszy rzut oka nie widać. A jeśli widać, obserwuję je. Często oglądając takie nadskakujące ze wszystkim mamy od razu mierzę się z pytaniem: Czy i ja tak będę cudować z dzieckiem? Czy i ja będę nadopiekuńcza?
Nadopiekuńczość jest już sklasyfikowana przez psychologów jako problem natury psychicznej u matki. A kształtuje się on w konsekwencji jej problemów osobistych. Tu wyróżnia się neurotyczną osobowość, trudności prokreacyjne, wcześniejszą utratę dziecka, jedynactwo, zaburzone relacje małżeńskie, utratę partnera, samotne macierzyństwo, skłanianie matki przez męża lub członków rodziny do usunięcia ciąży. Nie można także pominąć przekazów międzygeneracyjnych - mimo że kobiety wychowywane przez nadopiekuńcze matki zwykle negatywnie oceniają ten styl wychowawczy, często powielają go we własnej rodzinie (Kornatowska, 2004). Słowem: bardzo wiele czynników może spowodować w kobiecie takie nadopiekuńcze tendencje. Czy zatem istnieje szansa, że ja sama uzależnię się od dziecka? Cóż, raczej nie. Ale nawet jeśli ktoś doświadczył wyżej wymienionych - należy tylko (chociaż dla niektórych to "aż) do grupy ryzyka, nie muszą one determinować nadopiekuńczości!
[caption id="" align="aligncenter" width="558"]źródło / ps. wygląda jak moja mała Mysia-Gęsia za pół roku[/caption]
Cóż za nazwa! Bardzo pobłażliwa, chociaż jest to postawa nawet - odważę się napisać - niebezpieczna. Dla kogo? Na pewno dla dziecka. A dla matki - destrukcyjna. Oczywiście za ewentualne problemy emocjonalne dziecka wynikające z postawy matki odpowiadają "inni" - cały świat może być winny, ale nie ona. Ona chce dobrze...
Wieczny lęk o latorośl, fanatyczna wręcz opieka (a może nawet ochrona), zaabsorbowanie dziecka swoją osobą, co powoduje efekt "zaciskających się kleszczy" a także rozpieszczanie dziecka to typowe "objawy". Matka musi kontrolować całe życie swojego potomka, wiedzieć wszystko o jego znajomych i środowisku w jakim bywa. Jeśli czegoś nie wie, wpada w histerię - strach o dziecko jest najsilniejszym bodźcem. Poza tym rodzicielce nie wystarcza fakt, że dziecko jest jej całym światem. Oczekuje, że ona jest nim dla swojego dziecka. Jakże bywa rozczarowana, kiedy dziecko chce samodzielnie (ona czyta: bez jej pomocy) coś zrobić. Cokolwiek. Choćby kupić batonika. Wróć: matka zdążyłaby wkroczyć do akcji zanim dziecko wypowiedziałoby słowo "batonik". Przecież te szkodzą zębom dziecka. Nawet jeśli ma ono już samo o nie dba. Czasem jednak dzieje się odwrotnie: zamiast prób wyswobodzenia się spod tego reżimu matczynej opieki - w dziecku rozwija się postawa roszczeniowa. Domaga się pomocy przy najprostszych czynnościach. Środowisko jednakże będzie go chciało naprostować. Niemniej jednak zanim się to stanie, dziecko, które później będzie nastolatkiem będzie osobą aspołeczną ("wolisz ich towarzystwo niż moje?!"), kompletnie nieprzystosowaną do życia, niesamodzielną ("daj, zrobię to za ciebie"), w dodatku pozbawioną szacunku wobec wielu wartości jak praca ("usiądź, nie męcz się, ja to zrobię"), pieniądze ("oczywiście, kochanie, a ile potrzebujesz?"), ludzie starsi ("to nie twoja wina, to ta pani była nie w porządku") i tak dalej. Nie trzeba chyba wspominać, że dziecko w życiu dorosłym nie będzie umiało stworzyć poprawnych relacji w związku (wieczne porównania: "mamusia to, bo mamusia tamto...") i najprawdopodobniej samo będzie nadopiekuńcze wobec swoich dzieci.
[caption id="" align="aligncenter" width="442"]źródło[/caption]
Zakładając, że dziecko chce się wyzwolić spod jarzma matki, mamy praktycznie 100% pewność, że matka zasunie tekstem z cyklu: "Jak możesz mi to robić?! Przecież ja dla ciebie poświęciłam wszystko!" i ten szantaż emocjonalny wraz z zawodzącym płaczem towarzyszy dziecku nieustannie przy najmniejszej próbie wyzwolenia. Jeśli jednak jakimś cudem założy rodzinę i nie będzie powielało wzorca nadopiekuńczego rodzica, na pewno będzie się zmagało z atakami na drugą połówkę, nękaniem wizytami, telefonami, kontrola czy nawet ingerencja w życie intymne.
[caption id="" align="aligncenter" width="301"]źródło[/caption]
Problem wydaje się odległy - wszystkim nam jawi się jako przewartościowanie matczynej miłości i zamienienie jej w koszmar dzieciństwa, który wlecze się jak smród przez całe życie. Tymczasem badania wykazują, że bardzo wiele matek można określić mianem nadopiekuńczych. Oczywiście nie w tym samym stopniu i nie zawsze w tak zaawansowanym. Lęk o dziecko, chęć zrobienia za niego wszystkiego czy pragnienia "uchylenia u nieba" jest naturalne. Podejrzane byłoby, gdyby tych pragnień nie było. Rodzice nie tylko wychowują i dbają o rozwój fizyczny, intelektualny i duchowy dziecka, ale także zmagają się lękiem o nie. Ale, jak podkreśla Małgorzata Osipczuk bycie rodzicem wymaga ciągłej konfrontacji z własnym lękiem o bezpieczeństwo dziecka, ale zdrowy rodzic przyjmuje do wiadomości, że nie jest w stanie uchronić go przed każdym zagrożeniem. Wie też, że dziecko aby się wzmocnić potrzebuje pewnej dawki stresu, wyzwania, czasem ryzyka, a przede wszystkim samodzielności w myśleniu i działaniu. Naturalnym jest też, że z każdym rokiem powinno oddalać się od rodziców a rodzica zadaniem jest powstrzymywać się od odruchowej pomocy i opieki, ograniczać własną ingerencję wraz z wiekiem dziecka (Osipczuk, 2007).
Bibliografia:
Konratowska I., Matki nadopiekuńcze, "Niebieska Linia", 2004, nr 2.
Osipczuk M., Nadopiekuńczość rodzicielska, www.psychotekst.pl, 2007.